KSIĄŻKA PORADNIK PODRÓŻOWANIA I AKTYWNEGO SPĘDZANIA CZASU Z PSEM

KSIĄŻKA PORADNIK PODRÓŻOWANIA I AKTYWNEGO SPĘDZANIA CZASU Z PSEM

Książkę “Wyszczekane Podróże – jak przygotować siebie i psa na wyprawę” można nabyć w niemal każdej księgarni stacjonarnej i internetowej lub w formie ebook. 416 stron konkretnej treści, przeplatanej przykładami z życia wziętymi, anegdotami z naszych wypraw oraz wskazówkami z różnych dziedzin.

Jest zbiorczą odpowiedzią na pytania, które napływają do nas od czasu pierwszej dalekiej podróży ze Snupkiem – do Turcji, Gruzji i Armenii w 2014 r. To były jeszcze czasy, kiedy internet świecił pustkami, a dzisiaj jest tak pełen wszystkiego, że trudno go samemu filtrować i nigdy nie wiadomo, czy artykuł, który czytamy jest prawdą i można mu zawierzyć czy jest pisany tylko pod SEO przez laika. To z psem da się podróżować? A jak? Czy poradzi sobie w wysokich górach? A tygodniowe trekkingi? Spanie pod namiotem i co z jedzeniem? Co jadł, jakie mieliście gadżety dla niego, czy chorował? Jak ogarnęliście weterynarza na drugim kontynencie? Czy ma pieczątki w paszporcie? Jak ze szczepieniami, pozwoleniami i kwarantannami? Jak znosił upały? Gdzie załatwiał się na jachcie? Jak zniósł podróż samolotem? Nie baliście się o niego? A ze szczeniakiem można podróżować? A starszy pies czy przewlekle chory da radę?…
I MILION INNYCH mniej i bardziej zawiłych – dlatego ta książka nie jest kolorowa i pełna zdjęć. Podchodzimy do tematu holistycznie – w tekście uwzględniamy temat zdrowia, sprawności i samopoczucia psa oraz jego więzi z właścicielem. Poruszamy także kwestie prawne i organizacyjne. Za tą książką stoją lata doświadczeń przerabiania wielorakich sytuacji na różnych płaszczyznach w kontekście podróży z psami… nie tylko Snupkiem, który zwiedził z nami 37 krajów, ale także Lawy, Krakers i Fibi, to cztery psy i zupełnie różne charaktery, a dla nas też różne wyzwania. A skąd Krakers i Fibi? Bo napisaliśmy książkę wspólnie z Magdą Dzikość w Sercu. Magdy podejście do psów czy podróży również znacznie różni się od naszego i to jest właśnie super. Bo każdy pies, człowiek i ich relacja są unikalne.

Pokazaliśmy swoim psom kawał świata: lasy, góry, jeziora, pustynie, a nawet ocean, miasta i ludzkie wynalazki. Teraz pokazujemy ludziom, że granice wspólnego podróżowania tkwią przede wszystkim w nich samych.

Dzięki tej książce będziesz w stanie przygotować się na każdy wyjazd – zarówno gdzieś blisko i krótko, jak i daleko i długo – a podróże z psami staną się niezwykłą przygodą i przyjemnością, pozwolą zobaczyć świat z nowej perspektywy.

Kierujemy książkę do tych, którzy:
– już podróżują ze swoim psem i chcieliby usystematyzować wiedzę,
– jeszcze nie podróżują z psem, ale marzą o tym, by zacząć,
– nie mają psa, ale chcą rozpocząć taki rozdział swojego życia,
– podróże z psem uważają za niewykonalne i nie są do nich przekonani,
– każdego ciekawego historii przygód podróżowania z psem.




POWIEŚĆ KOMIKSOWA PODRÓŻE Z PAZUREM

POWIEŚĆ KOMIKSOWA PODRÓŻE Z PAZUREM

“W objęciach pasatów” – czyli trzecia część powieści komiksowej naszego i Filipa Sułowskiego autorstwa już w sprzedaży (na razie zakupu w internecie można tylko na Allegro TUTAJ z powodu zrezygnowania przez nas ze współpracy z dużymi internetowymi księgarniami, które żerują na autorach i wydawnictwach).

Po wydarzeniach z poprzednich części, pokonaniu gór i pustyni, teraz wypływamy na ocean. Zobaczycie jak łapie się morski autostop – jachtostop – i w małej łajbie rusza na trawers Atlantyku.  

 

Opowieść adresowana jest do czytelnika w każdym wieku, bo całość spajają wydarzenia, które rzeczywiście się nam przytrafiły, humor i żarty oraz postać Snupka – psiego odkrywcy i zabawowego przyjaciela. Akcja rozgrywa się w trakcie planowanej wyprawy dookoła świata, zatem pełna jest podróżniczych przygód i kulisów takiego życia. Nie zabraknie jednak najważniejszego przekazu – sygnalizacji tematów poważnych, problematycznych i istotnych dla życia ludzi i całej planety. Zwłaszcza w kwestiach ekologicznych i społecznych. Pokazujemy powiązania naszych codziennych decyzji z tym stanem i jak możemy je tym samym sposobem kształtować i zmieniać. Także ukazywać relacje na linii człowiek – pies oraz uczyć odpowiedzialnego traktowania tych zwierząt, ale także i innych.

1. odcinek „Historia łapą pisana” opowiada m.in. jak powstały „Podróże z Pazurem” oraz o rozpoczęciu w 2017 r. ciągle trwającej wyprawy dookoła świata. Premierę miał w 2020 r. i według dziennikarki Weroniki Wawrzkowicz-Nasternak to jeden z ciekawszych tytułów dla dzieci, który ukazał się w 2020 r. zobacz wywiad w TVN, a całą serię skomplementował Adam Rusek – ogromnie doświadczony historyk sztuki komiksu, współpracujący m.in. z Biblioteką Narodową – zobacz nagranie od 36.30 minuty.

Więcej recenzji (różnych części) odnajdziecie też u Rodziców dla Klimatu (www lub FB), Człowiek z popkultury (fb), czy Przeczytane z biblioteki (yt), Sztukater (www), także u Lubię Komiksy (yt), czy Comixxy (fb), u Bajkochłonka (www). Pozdrawiam i obszczekujemy wszystkich innych, o których nie wiem, albo mówią o nas pocztą pantoflową (jeden z pierwszych – Grzegorz Kopeć). Wszystkie odcinki mają też swoje oceny oraz recenzje czytelników na portalu Lubimy Czytać.

2. część o podtytule “Kalima nosi piaski Sahary”. W tej części zabieramy Was do Maroka. Pokazujemy mnóstwo piękna, które skrywa ten kraj, a to i tak tylko jego ułamek. Piękna kultury, natury, historii, ludzi… Wyjaśniamy niuanse i nieścisłości, np. wobec języka używanego w Maroku, czy odmienności kultury tego kraju względem krajów arabskich.


Podkreślamy, że powieść adresowana jest do czytelnika w każdym wieku. Naszym założeniem jest, by był to tytuł, do którego dzieci będą mogły wracać co jakiś czas, i w każdym momencie czerpać z innych warstw. By wracały z nową, poszerzona wiedzą i rozumieniem świata, ale jednocześnie by ta książka im to rozumienie pomagała budować i kształtować. Ale nawet dorośli, w tym Ci bez dzieci, będą się bawić i dowiadywać ogromu nowych informacji z tego tytułu. Nie mówiąc już o starszych nastolatkach.

Chcielibyśmy, aby tytuł był czasem wspólnym dla rodziny. By dzieci i nastolatkowie po lekturze mogli dzielić się z rodzicami informacjami i pomysłami, a wręcz motywować ich do zmian. Jednak ważne jest, by rodzice pomagali, uzupełniali i wyjaśniali niektóre poboczne wątki niezbędne do interpretacji. To samo dotyczy interakcji z rówieśnikami. By wszyscy inspirowali się do dalszych poszukiwań informacji i rozpoczynali swoje projekty i pomysły – czy to podróżnicze, czy społeczne, czy naukowe. Poza rozrywką, chcemy, by czytelnik nie tylko był w tej historii, ale by sam tworzył historię prawdziwego świata i ludzkości.

Zanim przejdziemy dalej, nadmienimy, że część I i II są już DOSTĘPNE W ANGIELSKIEJ WERSJI JĘZYKOWEJ na platformie Izneo. Dedykowane nie tylko osobom, które najzwyczajniej nie znają polskiego, ale także młodzieży do nauki jęz. angielskiego, czy dla dorosłych i polonijnych dzieci z całego świata do nauki polskiego! Trwają pracę nad tłumaczeniem na język hiszpański!


O CZYM JEST CAŁOŚĆ i ile będzie odcinków?

Cała seria planowana jest na 8 do 10 odcinków. Trzonem fabuły są nasza historia i przygody, ale one mają być tylko nośnikiem treści o wiele ważniejszych: uświadamiania, jak bardzo zniszczona jest nasza planeta, nasz dom oraz pokazywać powiązania naszych codziennych decyzji z tym stanem. Uczyć szacunku do natury, przyrody, innych kultur, zwierząt domowych, ale przede wszystkim tych dzikich, a także tych uznawanych za te “do zjadania”. Pokazywać różnorodność i złożoność świata. Uczyć odpowiedzialnego traktowania psów i udowadniać, że to naprawdę idealni przyjaciele – a nie zabawki! Każdy odcinek będzie zawierał nietypowe elementy dla tego typu dzieł, które angażować jeszcze mocniej mają czytelnika.

DLA KOGO?

Tytuł adresowany jest do czytelnika w każdym wieku, chociaż powstawał z założeniem dotarcia szczególnie do dzieci od 8 roku życia wzwyż i młodzieży. Zadbaliśmy jednocześnie o to, by lektura była ciekawa i zabawna również dla dorosłych! Z racji tematów, które będą się w nim pojawiać, zależy nam, by czytelnik był już dość świadomy swoich decyzji i mógł szerzej spojrzeć na świat. Młodsze dzieci również mogą wiele z tego zrozumieć, a te najmłodsze będą mogły z powodzeniem cieszyć się podstawową – wizualną – warstwą i głównym wątkiem historii oraz postacią Snupka – naszego psa.

Jesteśmy dumni, bo już pierwsza część zbiera dotychczas same pozytywne opinie i recenzje: zarówno ze strony osób, które nigdy z formą komiksową nie miały nic wspólnego, a wręcz były jej niechętne, jak i osób znających się na tym gatunku, czy książkowych wyjadaczy. Dostaliśmy wiadomości, w których rodzice informowali nas, że stał się to ulubiony tytuł ich dzieci. A nawet takie, że ich dzieci zaczęły lubić czytać książki po styczności z naszym tytułem… Z ogromnej ilości komentarzy, wiadomości prywatnych i opinii wiemy, że dorośli również czerpią wiele z lektury. Taki zresztą jest nasz cel – by komiks był czasem spędzonym wspólnie. By rodzice mogli wyjaśniać dzieciom pewne słowa i wątki, ale też odwrotnie, by to dzieci przekazywały rodzicom informacje. Mamy nadzieję, że jak najwięcej z Was zdecyduje się ocenić go samodzielnie.


Jak widać, podstawy scenariusza napisało samo życie.

AUTORZY:

Scenariusz, dialogi piszemy sami, także kolorujemy rysunki wykonane przez Filip Sulkovsky (który, oprócz tego, że jest utalentowanym rysownikiem, to sam zbudował swój 6-metrowy jacht ze sklejki w ogródku w Krakowie i przepłynął nim Atlantyk! Poznaliśmy go w 2018 r. na Wyspach Zielonego Przylądka i wtedy zasiało się pierwsze ziarenko pomysłu o komiksie, ale to opowieść, która znajdzie się w 4. odcinku serii ). Konsultacji udziela nam znawca gatunku – Daniel Chmielewski.

Komiks to ogrom pracy, której się podjęliśmy głównie w imię misji. Jesteśmy bowiem przekonani, że tylko dzieci, nowe pokolenie ma na tyle świeże i nieskażone spostrzeżenia, by móc odmienić diametralnie pojmowanie i patrzenie na istotę istnienia gatunku ludzkiego, człowieka jako jednostki oraz zmienić otaczającą nas rzeczywistość i destrukcyjny kurs cywilizacji. Chcemy zatem przekazać im w przyjemnej formie podstawową wiedzę i świadomość, by mogły stworzyć idee i rzeczy, które pozwolą im zacząć budować lepszy świat. Zaczynając od najprostszych wyborów.

Wszystkie akcesoria zostały wykonane z zachowaniem zasad, które przekazuje sam komiks – jak najmniejszej szkodliwości ich produkcji dla środowiska i godnego traktowania wszystkich ludzi, zatem: użyta jest w nich bawełna organiczna (jeśli ktoś nie wie – czym różni się bawełna organiczna od zwykłej bawełny, to odsyłamy TUTAJ i zachęcamy do poszperanie jeszcze więcej w internecie – bo to bardzo ważne do podejmowania odpowiedzialnych decyzji konsumenckich wszelkich produktów wykonanych z bawełny), odpowiednio certyfikowane farby o niskiej toksyczności dla środowiska (jak i oczywiście organizmu człowieka), produkcja finalna przeprowadzona w Polsce. Etykiety wykonane z papieru z recyklingu i z użyciem tylko jednego koloru farby. Idea produktów jest też taka, by były to rzeczy naprawdę przydatne i będące w użyciu, a nie by stawały się tylko kolejnym – zbędnym – gadżetem. Akcesoria można kupić osobno – bez komiksu. Do plecaka czy torby można dokupić specjalne flamastry, które umożliwiają własnoręczne jego pokolorowanie czy opisanie (oczywiście możliwe jest ich wykorzystanie na wszystkich innych rzeczach z bawełny).

Jeśli ktoś znajduje się poza granicami Polski i chciałby zamówić komiks, jest to możliwe – napisz do nas.

“Plastikowe morze” w Hiszpanii istnieje naprawdę w okolicach miejscowości El Ejido w Andaluzji. Zresztą cała Andaluzja pełna jest mniejszych i większych skupisk tuneli foliowych. To skupisko jest tak duże, że widać je z kosmosu. Powstało, by zaopatrywać w warzywa i owoce tylko okolice, jednak w imię zysku finansowego, stało się dostarczycielem warzyw i owoców do całej Europy – z wieloma negatywnymi tego skutkami. Więcej o oddziaływaniu społecznym oraz na środowisko tego miejsca poczytać możecie tutaj
czy tutaj, czy tutaj.

Użyty papier jest wysokiej jakości więc wiele zniesie, a co najważniejsze – pięknie odwzorowuje rysunki, w które włożyliśmy tyle pracy i serca. Z grubej i twardej okładki zrezygnowaliśmy ze względów ekologicznych – mniej surowca drzewnego, a także znaczna redukcja wagi przy transporcie.

POLSKI RYNEK KSIĄŻKI:
Cały rynek książki w Polsce jest w fatalnym stanie: niska sprzedaż i piracenie, a rynek sprzedaży przypomina patologiczny kartel, rządzony i kształtowany przez duże sklepy i hurtownie, które pobierają ogromne prowizje (zazwyczaj powyżej 50%, czasem aż do 75%). Po czym, wykorzystując tę prowizję, następnie dumpingują ceny. Ogólnie o procesie zarabiania na książkach przez autorów poczytać możecie tutaj. A o większych patologiach działania największych “sprzedawców” np. tutaj



    Aparat Fujifilm X-T30 czyli nasz mały cudo-zdjęcio-twórca. Mini recenzja.

    Aparat Fujifilm X-T30 czyli nasz mały cudo-zdjęcio-twórca. Mini recenzja.

    Często dostajemy pytania o sprzęt: jakim aparatem robimy zdjęcia, jak nam się sprawdza przy przemieszczaniu się różnymi dziwnymi środkami transportu (od autostopu po jachty) i trudnych warunkach klimatycznych, jaki sprzęt polecamy zabrać w dłuższą podróż i prowadzenie bloga jednocześnie.

    Jesteśmy od 3,5 lat w nieustannej podróży. W tym okresie używaliśmy trzech różnych aparatów. Małego kompaktu z tzw. „wyższej półki”, bezlusterkowca i takiego będącego mieszanką tych dwóch – z jasnym obiektywem, ale bez możliwości jego wymiany. Zanim wyruszyliśmy w naszą wyprawę w 2017 r., fotografowałam jeszcze lustrzanką. Jednak pomysł zabrania tak dużego i ciężkiego sprzętu odrzuciliśmy błyskawicznie. Lustrzanka z obiektywem waży tyle, co połowa dziennego zapasu wody dla jednej osoby. Co warte podkreślenia, NIE JESTEŚMY PROFESJONALNYMI FOTOGRAFAMI i nie chcemy do tego aspirować. Najzwyczajniej, od zawsze uwielbiałam robić zdjęcia, ale traktuję to jako jedno z wielu moich hobby. Dlatego nie jest ten artykuł pełnoprawną recenzją X-T30, bo o wielu technicznych i warsztatowych wątkach żadne z nas nie ma pojęcia. Tylko Snupek wie za to jak być profesjonalnym modelem 😀 (pomijając jego nieustanne przerwy na siku).

    Najważniejszym pytaniem, które powinniście sobie zadać, wybierając aparat w podróż jest – po co chcę robić zdjęcia? Może się okazać, że wystarczy Wam sam telefon. Jednak, gdy jesteście pewni, że kochacie robić zdjęcia, wewnętrzną radość sprawia Wam wykonanie ładnej oraz dobrej fotografii i chcecie ją wykorzystać do czegoś więcej, niż tylko zerknąć na nią raz w życiu po powrocie z wakacji, to polecamy – przy naszym całym dotychczasowym doświadczeniu – bezlusterkowca Fujifilm X-T30. Używamy go od stycznia 2020 r. wraz z obiektywem 18-55 mm i stałki 50 mm.

    CZEMU?

    Ten aparat pozwala nam wskoczyć na wyższy poziom jakości zdjęć, a przy tym nie zajmuje dużo miejsca w plecaku. Nie wymaga skomplikowanych ustawień oraz wygodnie się go używa w terenie podczas trekkingów. Co jest dla mnie niezwykle istotne, nie muszę przy nim panikować i obchodzić się jak z jajkiem, gdy robię zdjęcia na plaży czy na wulkanie (pył na matrycy), jak w poprzednim aparacie z niewymiennym obiektywem. Wiem, że tu mogę sama wszystko przeczyścić „gruszką”, bądź oddać do szybkiego czyszczenia w profesjonalnym punkcie. Z kilkoma zabrudzeniami zdążył sobie poradzić również wbudowany system czyszczenia.

    Sytuacja z COVID-em pokrzyżowała nam mocno plany podróżnicze, ale udało nam się przetestować aparat w terenie i nie możemy się już doczekać, aż znowu ruszymy przed siebie, w nieznane. Chociaż przyznać musimy, że jakość zdjęć z X-T30 sprawiła, że chętniej cofnęlibyśmy się do tych wszystkich miejsc i chwil, które już za nami, by naprawić błędy i niedociągnięcia poprzednio używanych aparatów. 

    Największe zalety tego aparatu w podróży?

    – Jest mały i lekki. Jest takie powiedzenie, że 20 kilogramowy plecak składa się z rzeczy, które same w sobie nic nie ważą. Uwierzcie, każdy gram jest na wagę złota. X-T30 mieści się bezproblemowo do górnej kieszeni mojego plecaka i nie zaburza jego punktu ciężkości. To sprawia,  że nie muszę się zatrzymywać i zdejmować plecaka z pleców ani ściągać z niego pokrowca przeciwdeszczowego, by wyciągnąć aparat. Piotrek podchodzi do mnie i jedną ręką wyciąga aparat. Cała operacja nie trwa dłużej niż 15 sekund. Moje zamiłowanie do zdjęć wymusza nieustanne postoje i wybijanie z rytmu marszu. Każde kolejne zdjęcie doprowadza Piotrka do szału, jeśli każdy taki postój miałby się wydłużyć o grzebanie we wnętrzu plecaka, to chyba już byśmy musieli szykować papiery rozwodowe.

    – Kiedy wiem, że zdjęcie będę robiła co chwilę, to aparatu nawet nie chowam do plecaka. Jest tak mały i lekki, że jestem w stanie przewiesić przez ramię i nie zaburza to mojego marszu. Mieści się też do każdej większej torby na biodra „nerki”. Ten system sprawdza się też wyśmienicie przy wypadach na miasto, gdy główne bagaże zostawiamy w hostelu. Aparat jest też na tyle zgrabny i lekki, że można go nieść przez dłużą chwilę najzwyczajniej w ręce. Ja mam 160 cm wzrostu i 47 kg wagi, moje dłonie są naprawdę drobne.

    – Dotykowy ekran jest miłym atutem, ale to odchylany ekran robi całą robotę. Wygodnie, bez dziwnego wyginania się, czy pokładania na ziemi, można ustawić aparat w wybranej pozycji na jakimś podwyższeniu lub na podłożu. Umożliwia też zmianę kąta i dalszą obsługę przy ostrym świetle słonecznym odbijającym się w ekranie, czy pokazania przed chwilą zrobionego zdjęcia Piotrkowi, który jest o 20 cm ode mnie wyższy.

    – Cały aparat jest łatwy i wygodny w obsłudze. Jeśli nie mamy czasu, nie chcę się nam, czy nie potrafimy dobrze dobrać ustawień, tryb auto ratuje nam zdjęcie. Ten tryb nie raz pozwolił nam w ostatnim ułamku sekundy uchwycić niepowtarzalną sytuację i chwilę.

    – Aczkolwiek aparat i wybieranie ustawień jest intuicyjne, jeśli tylko nowy użytkownik przeczyta wcześniej chociaż raz instrukcję, lub ma dłuższą chwilę „na zabawy”, szybko odkryje sekrety prawidłowych ustawień.

    – Tryb manualny, czyli moment, gdzie wszystko zależy od nas. Samemu ustawiamy przesłonę, czas naświetlania i, tym samym, jesteśmy w stanie robić magiczne zdjęcia, np. te nocne. W naszym przypadku jest to coś, po co po raz trzeci weszliśmy na wulkan Acatenango –  by uchwycić moment wybuchającego sąsiedniego wulkanu Fuego.

    – Obsługę ułatwia to, że wiele najważniejszych ustawień znajduje się w przyciskach pokręteł. Nie musimy więc wysilać wzroku i tracić czasu, wpatrując się w ekran czy szukając odpowiedniego przycisku na obudowie. Wszystko, co najważniejsze możemy ustawić intuicyjne w całkowitej ciemności, ewentualnie z tylko delikatnym, awaryjnym czerwonym światłem w latarce, które nie odzwyczaja oczu od ciemności, lub – wręcz przeciwnie – przy ostrym, oślepiającym świetle słonecznym.

    Tryb manualny w X-T30 w końcu pozwala nam też robić zdjęcia Snupiego w ruchu bez rozmazanych uszu 😉

    -Możliwość wymiany obiektywu otwiera przed nami niemal nieograniczone możliwości wykorzystania aparatu. Umożliwia także łatwe i tanie naprawy – w porównaniu ze sprzętem ze zintegrowanymi obiektywami – jak kompakty „z wyższej półki”. W wielu zakątkach świata nie odnajdziemy specjalisty, który podjąłby się rozkręcenia takiego sprzętu. Jeśli by to zrobił, to na pewno nie złożyłby go z powrotem w działającą całość – przeżyliśmy to z jednym z naszych aparatów na Wyspach Zielonego Przylądka.  

    – Aplikacja parująca aparat z telefonem. Gdy mamy chwilę, możemy zgrać łatwo zdjęcia z aparatu bezpośrednio na telefon. Jadąc po wyboistej drodze czy ściśnięci w publicznym autobusie na górskiej serpentynie. Z pozycji telefonu możemy też obsługiwać aparat i robić zdjęcia. Przydatne, gdy potrzebujemy sami sobie zrobić zdjęcie a nie chcemy  w 10 sekund dobiegać i ustawiać się do zdjęcia -:).

    Z zawodu jestem grafikiem komputerowym, więc dla mnie duże znaczenie mają kolory, ostrość, wielkość i ogólna jakość zdjęć. Ten aparat robi naprawdę bardzo fajne zdjęcia, pliki RAW (w systemie Fuji nazywane RAF) są duże, bo mają ok. 50 MB. To daje duże pole do popisu, gdy potrzebuję coś edytować, czy użyć fragmentu zdjęcie jako tło do jakieś grafiki na potrzeby naszego bloga. W nowym Adobie CC, program Lightroom wczytuje bezpośrednio pliki RAF od Fuji. W starszych wersjach programu trzeba wcześniej przekonwertować pliki, np. DNG converter.

    Jakie akcesoria polecamy do aparatu?

    – Koniecznie, zapasowe baterie! W naszej podróży dostęp do prądu to często luksus. Gdy wybieramy się w kilkudniowy trekking w góry, bierzemy przynajmniej 3 baterie.

    – Wraz z nimi ładowarka do jednoczesnego ładowania dwóch czy trzech baterii. Wiele razy zdarzało nam się nocować w miejscach, gdzie było tylko jedno gniazdko elektryczne na cały pokój, a do naładowania w ciągu nocy 2 laptopy, kamera sportowa,  2 telefony i aparat. Bywaliśmy też w miejscach, gdzie prąd był tylko zaledwie przez kilka godzin dziennie, np. w Amazonii, gdy gospodarze wieczorem odpalali agregat spalinowy.

    – Porządny i wygodny pokrowiec na aparat. My mamy taki, który możemy przewiesić przez ramię, bądź przepiąć mocowanie i zmodyfikować w torebkę na biodrach, jako „nerkę”. To drugie rozwiązanie jest znacznie bezpieczniejsze. Warto dodatkowo wybrać kolor, który nie rzuca się w oczy, bez gigantycznego logo danej firmy, by osoby postronne nie podejrzewały, że mieści się tam taki sprzęt. Druga kwestia, torba musi dobrze chronić sprzęt przed uszkodzeniami. Gdy zrobiliśmy przerwę na jedzenie podczas trekkingu na wulkan, Snupek zaczął szykować sobie posłanie w kępce trawy. Tak się rozpędził, że zaczął kopać i zwalił kilka naszych rzeczy, w tym aparat w pokrowcu z 2 metrowej skarpy. Nic się nie stało, a wodoszczelne suwaki sprawiły, że nawet drobny pył wulkaniczny nie przedostał się do wnętrza etui.

    – Statyw. Wiemy, że to dodatkowy ciężar, na dodatek mało poręczny, który przy podróży z plecakiem chcemy ograniczać do minimum. Jednak statyw pozwala nam wyczarować wiele niesamowitych ujęć. My się tego dopiero uczymy, bo na statyw zdecydowaliśmy dopiero, gdy odkryliśmy jaką frajdę daje nam ten aparat. Było nam najzwyczajniej szkoda marnować tak niesamowitych kadrów, momentów i wysiłku włożonego by dostać się jakieś miejsce. Kupiliśmy statyw, a chwilę później nastąpiło całe zamieszanie z epidemią koronawirusa. Wcześniej, dzięki niskiej wadze aparatu, udawało nam się wykorzystywać w ostateczności nasz mini tripod do kamery sportowej.

    – Dysk twardy w technologii SSD o pojemności przynajmniej 500 GB. Technologia SSD jest odporna na wstrząsy, a sam dysk jest dużo lepszym rozwiązaniem niż kilka kart pamięci. Karty łatwo gdzieś zgubić i zawieruszyć. Poza tym, trudno się zorientować, która jest już wolna, a która pełna materiału. My podróżujemy tylko z jedną kartą i przy każdej okazji zgrywamy zdjęcia. Warto mieć duży dysk, bo zdjęcia w formacie RAW(RAF) sporo ważą, a nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Zawsze jestem na siebie bardzo zła, gdy przez przypadek zmienię ustawienia i robię zdjęcia tylko w JPG (jednak, jeśli nie jesteś fotografem, grafikiem i nie planujesz skomplikowanej obróbki zdjęć, to format JPG w zupełności wystarczy, zajmuje bowiem niemal 5 razy mniej pojemności).

    Tak, jak wcześniej pisałam, warto mieć dobry telefon, na którym będziemy mogli ściągnąć aplikację i dodatkowo wykorzystywać możliwości tego aparatu.

    Psia apteczka pierwszej pomocy dla psa

    Psia apteczka pierwszej pomocy dla psa

    Co spakować do apteczki dla psa innego, oprócz rzeczy których używasz standardowo dla siebie m.in. do zrobienia prostego opatrunku, środków do dezynfekcji oraz zatamowania krwawienia?

    1. STERYDY (glikokortykosteroidy) – to znaczy LEKI STERYDOWE – a nie znane z języka potocznego mieszanki, które kojarzyć się mogą z odżywkami i wspomagaczami dla pseudo-sportowców. Są jedynym doraźnym ratunkiem (a raczej dają chociaż minimalną ilość czasu na dotarcie do weterynarza po właściwą pomoc) w razie ugryzienia przez jadowitego pająka, węża, a także w razie bardzo silnych objawów po ukąszeniu przez owady.

    NIE NALEŻY podawać sterydów, gdy nie mamy pewności, że to właśnie jad odpowiedzialny jest za stan psa. Bowiem, przykładowo – w razie zakażenia bakteriami lub wirusami, leki sterydowe mogą tylko zaszkodzić. Dlatego też nie zaleca się podawania sterydów, gdy podejrzewamy reakcje uczuleniową na pokarm, bo może to wcale nie być reakcja uczuleniowa, a masa innych przyczyn.

    Sterydy MAJĄ SŁUŻYĆ TYLKO RATOWANIU ŻYCIA W RAZIE POWAŻNEGO ZAGROŻENIA ŻYCIA W MOMENCIE OGRANICZONEGO i UTRUDNIONEGO DOSTĘPU DO WETERYNARZA.

    Dlatego konieczna jest konsultacja z weterynarzem, jakie mają to być sterydy i sytuacje ich podania. Mogą to być nawet leki ludzkie – byle była to odpowiednio dobrana ich dawka. Są jednak psy, zwłaszcza ze zdiagnozowanymi poważnymi przewlekłymi schorzeniami, które mogą otrzymać tylko ściśle określone leki sterydowe, a może nawet nie mogą ich otrzymać wcale!

    By zachować realną moc ratowania życia psa, sterydy powinny zostać podane poprzez zastrzyk w mięsień, co gwarantuję ich błyskawiczne rozprowadzenie po organizmie. Dlatego zapakuj do apteczki także STRZYKAWKĘ I IGŁĘ. Sterydy w tabletkach łatwiej długoterminowo przechowywać i transportować, ale zanim wchłoną się one do organizmu i zaczną działać, minie czas, który próbowaliśmy nimi zdobyć w celu dotarcia do weterynarza – więc okazać się mogą bezużyteczne.

    Na psy nie działają leki antyhistaminowe – czyli popularne ludzkie leki przeciwalergiczne, jak: Zyrtec, Cleratine i im podobne. Działają ewentualnie u kotów, ale nie psów.

    2. Naucz się wykonywać resuscytacjęsztuczne oddychanie i masaż serca – na psie. Nie chcę tutaj podawać dokładnej instrukcji uciśnięć i wdechów, bo to należy ustalić z weterynarzem – odpowiednio do rozmiaru psa i jego wieku (przykładowo: psu wdychuje się powietrze przez nos, jednak taki zabieg u szczeniaka niemal na pewno doprowadzi do uszkodzenia płuc), zresztą w chwili stresu i tak zapomnicie zapewne te liczby. Tak samo nie macie szans perfekcyjnego odnalezienia położenia serca, bo ani nie będziecie liczyć żeber ani nie macie zapewne linijki w kieszeni 😉 – zapamiętaj więc tylko, że serce psa znajduje się w okolicach lewego łokcia. Po to kładziecie psa na prawym boku, by mieć przed sobą lewę stronę z sercem.

    Najważniejsze zasady to:
    I: zanim zaczniesz wdychiwać powietrzę i masaż, ułóż psa w odpowiedniej pozycji – czyli na prawym boku – sprawdź czy nic nie zatyka jego pyska ani gardła – wyciągnij język psa, by on ich nie zatykał – zamknij pysk z językiem wystawionym na zewnątrz. No i upewnij się, że pies nie oddycha (jeśli trudno ci to dostrzec patrząc od góry) – połóż swoją głowę na boku, na wprost oraz na równi z głową psa i obserwuj przez kilka sekund czy klatka piersiowa się nie rusza.

    II: nawet jeśli nie masz pewności co robisz, lepiej SPRÓBUJ (nawet kosztem uszkodzenia psa, np. połamanie żeber czy uszkodzenie płuc), bo jeśli nie zrobisz nic, to wtedy pies umrze na 100%.

    III – Im mniejsze zwierzę, tym częstsze są uderzenia serca u niego, a co za tym idzie, tym częściej trzeba okolice serca ucisnąć, ale delikatniej (wystarczą palce). Także im mniejszy pies, tym mniej powietrza musimy w niego wdmuchiwać.

    By nie przesadzić z ilością wdmuchiwanego powietrza – patrz tylko czy klatka piersiowa psa się unosi, a gdy zacznie, nie wdmuchuj więcej powietrza. Nie musisz odmierzać powietrza w litrach sześciennych 😀 ani sekundach (co jest niewykonalne w stresie).

    Im większy pies, tym więcej powietrza wdmuchuj i mocniej masuj, ale możesz masować rzadziej –z racji mniejszej częstotliwości naturalnych uderzeń serca (u bardzo dużych psów można masować całą dłonią).

    Miej na uwadze:
    a) że gdy zaczniesz ratować psa, może się okazać, że pies jest jednak ciągle świadomy i zachował czynności życiowe, lub…
    b) lub odzyska świadomość na skutek skutecznej resuscytacji

    MOŻE BYĆ WTEDY W SZOKU i ZDEZORIENTOWANY, przez co zachowywać się nieprzewidywalnie, np. cię ugryźć, bo cię nie rozpozna. Zatem, zaczynając ratowanie psa, zachowaj czujność i mów do psa. Staraj się to robić przyjemnym i spokojnym głosem. Taki ton jest szczególnie wskazany w razie rozpoczęcia ratowania „nieswojego” psa.

    3. Dodatkowy zapas pastylek węgla, tzw. aktywnego, w razie:
    a) delikatnych problemów żołądkowych psa lub b) zjedzenia mocno trujących/szkodliwych substancji – ale w tym przypadku tylko, gdy od weterynarza dzieli was długa droga (jeśli weterynarz jest blisko, nie podawaj psu węgla, tylko natychmiast idź do weterynarza).

    Węgiel spowolni wchłanianie substancji w głąb organizmu przez układ trawienny. Węgiel “wyłapuje” bakterie i wirusy, ale także niektóre związki chemii przemysłowej. Pozwólcie, że pominę tutaj już dokładne wyjaśnienia jak działa węgiel. W wielkim skrócie tylko – jego powierzchnia ma taką strukturę, że jest w stanie absorbować i wiązać w siebie zanieczyszczenia, a jeśli ktoś chce więcej szczegółów przeczyta je TUTAJ – tam również znajdzie listę związków które węgiel wyłapuje dobrze (np. pestycydy), średnio i wcale (azotany i azotyny). Możesz poprosić weterynarza o ustalenie potencjalnej dawki węgla do wagi psa.

    Nie bagatelizuj zatrucia lub biegunki u psa, jeśli nie masz 100% pewności, co ją wywołuje – idź do weterynarza! Jeśli masz pewność, że zjadł za dużo surowych warzyw, to możesz próbować przeczekać w domu, ale co – gdy nie masz pewności, a pies w rzeczywistości zjadł, np. trutkę dla szczurów lub polizał trawę wybrudzoną trutką na ślimaki? Taka trucizna jest w stanie zabić psa w mniej niż godzinę.A może zjadł ostry przedmiot, który wywołuje krwotok wewnętrzny?

    Także dlatego nigdy nie podawaj leków na powstrzymanie biegunki – ani u psa, ani u dziecka, ani u siebie – bo w większości przypadków jest to reakcja organizmu do pozbycia się z organizmu substancji, która mu szkodzi. Biegunkę możemy powstrzymywać tylko, gdy wiemy już co szkodzi psu, a ten nie chce pić, a dalsza utrata wody z organizmu spowoduje głębokie odwodnienie, które doprowadzić może do poważnych uszkodzeń organów, a nawet śmierci – ale to tylko, gdy nie masz dostępu do weterynarza, a nie dlatego, że jest ci żal wydać na niego pieniądze czy poświęcić czas – czas na ratowanie własnego przyjaciela czy pomocnika.

    Istnieją specjalne preparaty dla psów, które pomagają w rekonwalescencji po problemach żołądkowych.

    4. Preparat do mycia zębów, nawet jeśli nie myjemy psu zębów (osobny artykuł o tym TUTAJ).

    Może się przydać, gdy pies uszkodzi sobie okolice zęba lub sam ząb, ale także błonę w pysku, lub naskórek nosa, bo preparaty te zabijają bakterie, zapobiegają zakażeniu i przyspieszają gojenie, a jednocześnie nie są tak nieprzyjemne (w zapachu, czuciu czy aplikacji) dla psa, jak klasyczne środki antyseptyczne (a już na pewno nie dezynfekuj ran u psa wodą utlenioną czy alkoholem).

    Dobrą opcją jest też wymieszanie wody z nadmanganian potasu (dostępnym bez recepty), który działa bakteriobójczo i jest dość neutralny dla organizmu (ewentualnie można użyć sody oczyszczonej), ale pies nie zrobi sobie kilkunastosekundowej “płukanki” jamy gębowej z nieprzyjemnego rozwtowu – tymczasem żele do mycia zębów mają specjalną konsystencję, która pozwala im dłużej utrzymać się na powierzchni leczonej skóry. Dosypanie nadmanganianu do miski z wodą może być jednak dobrą opcją, gdy prowadzimy dłuższą kurację jamy “ustnej” psa i chcemy zapobiec rozwojowi bakterii w wodzie i w pysku – ale prościej (i przyjemniej dla psa) po prostu często zmieniać wodę w misce. Nadmanganian można też stosować do leczenie urazów zewnętrznych, np. na opuszkach łap.

    5. Na bardziej wymagające wyprawy lub dla psów już starszych warto zaopatrzyć się w zapas witamin, które należy zacząć podawać z kilkudniowym wyprzedzeniem przed aktywnością, a nie dopiero w trakcie jej trwania. Witaminy pomogą też w rekonwalescencji po wysiłku czy chorobach. Przykładowe witaminy – Gammolen Active.

    6. Coś, czym możemy ochronić łapę psa w razie uszkodzenia pazura czy opuszki. Może to być zwykły bandaż (najlepszy jest jednak bandaż kohezyjny – czyli taki, który sam się do siebie “klei”, bo dużo lepiej się trzyma, nie wymaga zawiązywania ani mocowania zapinką), ale może też być nawet skarpetka dla niemowlaka. Dobrym rozwiązaniem na czas spacerów jest dodatkowe osłonięcie takiego opatrunku bucikiem, które zazwyczaj wykorzystuje się przy trekkingu czy sportach, zdecydowanie polecamy te z warstwą antypoślizgową – np. TAKIE.

    • Buciki czy bandaż kohezyjny nie powinny być jednak trzymane na łapie cały czas, bo znacząco ograniczają “oddychanie” rany i całej powierzchni nimi zakrytej. Brak świeżego powietrza może spowodować zakażenie (mnożenie się bakterii beztlenowych). Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest zwykły bandaż na czas przebywania psa w pomieszczeniach, a bandażem kohezyjnym tylko wzmocnić newralgiczne miejsca, a buciki zakładać tylko na czas aktywności psa na dworze lub gdy chcemy ograniczyć mu zepsucie opatrunku (chociaż wtedy lepszym rozwiązaniem jest kołnierz lub kaganiec – jeśli kaganiec, to tylko klasyczny z metalowej lub plastikowej kratki – a nie materiałowy, który uniemożliwia psu picie, oddychanie oraz utratę ciepła poprzez dyszenie i parowanie z języka.
    • Naucz się więc prawidłowo wiązać bandaż i opanuj mocowanie plastrów na psiej łapie, by opatrunki się trzymały, a jednocześnie nie ściskały łapy psa za mocno.

    6 b. Dobrym pomysłem może być też włożenie do apteczki cążek do psich pazurów w razie gdyby pies nadłamał sobie pazur i trzeba się pozbyć definitywnie uszkodzonej części.

    7. Jeśli ktoś nie potrafi i nie ma wprawy w wyciąganiu kleszczy „gołymi” palcami czy zwykłą pęsetą, to warto zaopatrzyć się w odpowiedni przyrząd do wyciągania kleszczy. Im dłużej kleszcz jest wbity w skórę psa, tym większe ryzyko zakażenia psa chorobami przenoszonymi przez kleszcze.

    8. Coś do odkażania – zamiast czystego alkoholu (nigdy tego nie róbcie, ani psu ani sobie!) czy starodawnych preparatów (woda utleniona), kupcie w aptece preparat antyseptyczny, np. octenisept. Obecna wiedza medyczna o środkach antyseptycznych pozwala dopasować różne środki do rodzaju ran. Nieodpowiedni środek opóźnia gojenie.

    Nie w apteczce, ale warto pamiętać:

    • preparaty odstraszające pchły i komary, sprawdzające się w danym kraju! (a raczej klimacie). Poza pchłami i kleszczami, są także komary, a te przenoszą bardzo niebezpieczne dla psów choroby jak robaczycę serca (diorofilaria) czy leiszmanioza – niektóre obroże przeciwpchelne i krople spot-on odstraszają komary. Niegdyś choroby „tropikalne”, teraz występują w wielu krajach Europy, także w Polsce! – z racji coraz większych zmian klimatycznych oraz wzmożonego transportu towarów z najróżniejszych zakątków świata.
    • tabletki odrobaczające, o różnym spektrum działania. Leki odrobaczające należy zmieniać co kilka miesięcy, bo jedne działają na niektóre pasożyty ameby i robaki, a drugie działają na innego typu, a trzecie na jeszcze inne. I jesteśmy na stanowisku, że psu regularnie trzeba podawać leki odrobaczające (co 3 miesiące), nawet jeśli uważasz, że to szkodliwe dla twojego psa. Dlaczego? Otóż samo sprawdzanie czy pies nie ma robaków/pasożytów jest mało wydajne. Jest mnóstwo rodzajów robaków/pasożytów , każdy z nich ma swoje stadia rozwoju, jajeczkowania, cyklu życia itd. wykrycie ich w jednorazowym badaniu jest mało prawdopodobne. U człowieka wykrycie pasożytów poprzez jednorazowe badanie kału wynosi jakieś 20%. Dlatego badania trzeba powtórzyć min. 3 razy w odstępach czasu – co już samo trwa ponad miesiąc. Sprawdzanie raz w roku, to w ogóle jakiś absurd – co, jak sprawdzasz w listopadzie, a pies zaraził się w styczniu?! Przez blisko rok Twój pies ma pasożyty, które są w jego organizmie, zaraża i roznosi je po całym podwórku na inne psy i zwierzęta (jak wiewiórki, jeże, ptaki, itd. A je kto wyleczy?!).A one z kolei roznoszą na inne zwierzęta. A co, jeśli z psem chodzisz po lesie i zaraża on tamtejsze dzikie zwierzęta? To nie jest fair myśleć tylko o swoim psie i sobie samym. Roznosi je też na dzieci, a nawet na dorosłych, Ciebie i Twoich bliskich. W Boliwii w dużym mieście, byliśmy u weterynarza, powiedział nam że z 80% psów, jakie do niego trafia na wizytę, ma pasożyty, a nawet ameby. A podkreślenie wymaga, że w Boliwii z psem do weterynarza chodzą raczej tylko ludzie, którzy (teoretycznie) „dbają i kochają” swoje psy, bo większość ubogich Boliwijczyków nie stać na weterynarza. W wielu nie ma żadnej empatii wobec psa. W Argentynie, w Mendozie, również cywilizowanym mieście, lekarka mówiła to samo – żeby broń boże Snupek nie jadł trawy w mieście, bo mnóstwo psów ma robaki. W Polsce nie jest wiele lepiej – mamy osiedla, gdzie są dziesiątki, setki psów na małej przestrzeni, a jaki procent właścicieli dba o nie należycie i ma podstawową wiedzę?

    UBEZPIECZENIE PSA.
    Ubezpieczenie w podróżach zagranicznych dla psa to ciągle w Polsce raczej ewenement, zdarzają się pojedyncze przebłyski, które za chwilę znikają. Towarzystwa ubezpieczeniowe je wprowadzają, potem wycofują, potem przywracają, a potem znów wycofują (najczęściej jako dodatkowo opcja w ubezpieczeniu bagażu – dlatego trzeba pytać i sprawdzać na bieżąco). Takie ubezpieczenia dostępne są bezproblemowo w innych krajach UE, czy w Wielkiej Brytanii. Podobna sytuacja jest z ubezpieczeniem psa w ramach ubezpieczenia domu/mieszkania. Częste są obostrzenia co do rasowości psa (rodowodu) czy jego wieku – stosunkowo niskiego, np. nie starszy niż 7 lat. Mało przydatne przy adopcji psów i psów starszych.

    Na pocieszenie i na czas pobytu w naszej Polsce, polecamy zatem pakiet usług weterynaryjnych dla psa PetHelp. Nie ma on żadnych ograniczeń co do typu psa, ani jego wieku.Poza tym, że dbanie o psa na co dzień to obowiązek wobec swojego przyjaciela, to pomaga także zapobiegać wszelkim większym problemom w podróży i przy wzmożonych / nietypowych aktywnościach. Jak wspomniałem wielokrotnie w tym artykule, z psem należy udać się do weterynarza, gdy coś mu dolega, zwłaszcza z nieznanych nam przyczyn, a nie czekać! Pies to nie dziecko, które powie: co mu dolega i co sobie zrobiło. To zwierzę, które też część symptomów może ukrywać z powodu instynktu lub z powodu wiecznej radości na obecność właściciela. (Zwłaszcza, jak ktoś gada do swojego psa, jak do bobasa).Weterynarz potrafi znacznie lepiej zrozumieć symptomy i ma doświadczenie z dziesiątek, setek przypadków innych psów! Jeśli komuś szkoda pieniędzy na coś, co okaże się bzdetem, taki pakiet to tym bardziej świetne rozwiązanie, bo w ramach pakietu mamy wiele wizyt. Zwłaszcza, że nie jest się przypisanym do jednego weterynarza, pakiet działa w całej Polsce.

    Poczytaj nasz inny artykuł, gdzie wskazujemy przydatne rzeczy i czynności w podróży z psem TUTAJ. O KWESTIACH PODRÓŻOWANIE Z PSEM POCZYTAĆ MOŻESZ DODATKOWO W WYWIADACH Z NAMI:

    1. Hellodogs  https://hellodogs.pl/porady/poznajcie-snupiego

    2. Pomysł na weekend http://www.podrozujemy.info/polska-na-weekend/podroz-z-pazurem

    3. Życie w rytmie słów https://www.zyciewrytmieslow.pl/podroze-z-pazurem

    Prawo do (nie)zwiedzania parków narodowych z psem

    Prawo do (nie)zwiedzania parków narodowych z psem

    Poniższą analizę opracowaliśmy wspólnie z Dominik Langner z konta NIE DLA ZAKAZÓW wędrówek z psem po parkach narodowych

    Sytuacja prawna dotycząca zakazów wstępów z psami do parków narodowych oraz innych chronionych miejsc przyrody to najlepszy przykład polskiej patologii prawnej. Czyli dobre pomysły i chęci w praktyce zamieniają się w wielki bałagan. Bałagan, za którego sprzątanie nikt nie chce się zabrać, a błędy kumulują się od lat.

    16 kwietnia 2004 Sejm RP zdominowany wówczas przez posłów koalicji SLD oraz PSL przegłosował nową ustawę o ochronie zwierząt. Ta ustawa całkowicie zmieniała obowiązujący dotąd porządek prawny, czyli ustawę o ochronie przyrody z 16 października 1991.

    Pierwszą istotną zmianą było wprowadzenie całkowicie innej, nowej formy wzoru planu ochrony przyrody. Powyższe poskutkowało tym, że parki narodowe, które już miały praktycznie gotowe projekty planów ochrony, musiały od początku rozpocząć prace nad nimi. I pomimo tego, że miały na to pięć lat, to większość z nich nie ma ustanowionego planu ochrony w drodze Rozporządzenia Ministra aż do dzisiaj. Do roku 2020 włącznie plany ochrony mają następujące parki narodowe: Park Narodowy Bory Tucholskie (od 15 grudnia 2008), Pieniński Park Narodowy (od 1 lipca 2014), Białowieski park Narodowy (od 7 listopada 2014), Roztoczański Park Narodowy (od 19 kwietnia 2018) oraz Babiogórski Park Narodowy (od 22 lipca 2019).

    Natomiast zgodnie z informacją z bazy Rządowego Centrum Legislacji (RCL) obecnie trwają prace nad ustanowieniem planów ochrony dla następujących parków narodowych: Drawieńskiego, Poleskiego i Karkonoskiego.

    Czyli z 23 parków narodowych 5 ma ustanowione plany ochrony, a w 3 trwają prace nad ich ustanowieniem. Pozostałe 15 parków narodowych ma projekty planów, które są konsultowane lub nawet nie ma jeszcze projektów. A to wszystko po 16 latach od wejścia w życie ustawy.

    Drugą istotną zmianą było wprowadzenie zakazu wstępu z psem na obszary objęte ochrona ścisłą i czynną w parkach narodowych oraz rezerwatach za wyjątkiem obszarów i szlaków udostępnionych w planach ochrony.

    Co ciekawe, żaden z 5 parków narodowych, które mają ustanowione plany ochrony nie ma w tych planach wpisanego wprost zakazu wstępu z psem, a jedynie parki narodowe interpretują powyższe w taki sposób, że skoro nie wskazano szlaków i obszarów dostępnych dla turystów z psami, to taki zakaz obowiązuje na terenie całego parku narodowego. I tutaj ciekawostka. Roztoczański Park Narodowy w planie ochrony nie wskazał obszarów udostępnionych dla turystów z psami, natomiast zrobił to w regulaminie udostępniania parku narodowego. Jeszcze ciekawsze rozwiązanie zastosował Białowieski Park Narodowy, czyli ten najcenniejszy przyrodniczo, noszący znamiona puszczy pierwotnej. Tam na obszary objęte ochroną ścisłą nie wolno wprowadzać psów, a wstęp na szlaki w tych obszarach możliwy jest wyłącznie z przewodnikiem lub edukatorem. Natomiast na obszarach objętych ochroną czynną nie jest wymagana obecność przewodnika, a z psem można wejść pod warunkiem, że jest on na smyczy i w kagańcu. I to jest właściwa polityka, która świadczy o tym, że można być w zgodzie z ustawą i potrafić pogodzić możliwość wstępu z psem do parku narodowego z ochroną przyrody, nawet w tych najcenniejszych przyrodniczo parkach narodowych. A takim bez wątpienia jest Białowieski Park Narodowy.

    Dlaczego zatem uważamy, że wprowadzanie całkowitych zakazów wstępu z psem, jak to ma miejsce w niektórych parkach narodowych, w naszej ocenie, narusza zapisy ustawy. Przyjrzyjmy się więc, jak powyższe zostało sformułowane. Art. 15 ust 1 ustawy wprowadza wiele zakazów obowiązujących na terenie parku narodowego. I w niektórych przypadkach są to zakazy twarde, tj. do bezwzględnego stosowania, jak np. zakaz chwytania lub zabijania dziko występujących zwierząt, pozyskiwania, niszczenia lub umyślnego uszkadzania roślin oraz grzybów, pozyskiwania skał, niszczenia gleby, stosowania chemicznych i biologicznych środków ochrony roślin, zakłócania ciszy, wykonywania prac ziemnych, wprowadzania organizmów genetycznie zmodyfikowanych itp.

    Ale są również zakazy miękkie, od których dopuszczane są wyjątki, tj.: budowy lub przebudowy obiektów budowlanych, polowania, zmiany stosunków wodnych, palenia ognisk, prowadzenia działalności wytwórczej, handlowej i rolniczej, zbioru dziko występujących roślin i grzybów, połowu ryb, ruchu pieszego, rowerowego, narciarskiego i jazdy konnej wierzchem, wspinaczki, eksploracji jaskiń i zbiorników wodnych, ruchu pojazdów poza drogami publicznymi, używania łodzi motorowych i innego sprzętu motorowego, biwakowania, prowadzenia badań naukowych, organizacji imprez rekreacyjno-sportowych i właśnie wprowadzania psów na obszary objęte ochroną ścisłą i czynną.

    Czyli katalog, zbiór zakazów miękkich jest znacznie szerszy niż tych twardych, tj. bezwzględnie obowiązujących. Bo gdyby wszystkie zakazy były twarde, to w parkach narodowych zabroniony byłby połów ryb, turystyka piesza, rowerowa, narciarska oraz jazda konna wierzchem, wspinaczka, eksploracja jaskiń i zbiorników wodnych, uprawianie sportów wodnych, prowadzenie badań naukowych, czy też organizacja imprez rekreacyjno-sportowych. Dotyczy to również polowań i wycinki drzew, które wróciły do parków narodowych w ostatnich latach.

    A jednak tak nie jest. W/w czynności i aktywności są dozwolone po spełnieniu określonych warunków. Dlaczego więc jedynym zakazem miękkim, który coraz częściej jest traktowany jako bezwzględny jest zakaz wprowadzania psów?

    Przewodnicy psów, w świetle art. 32 Konstytucji RP mają takie same prawa jak łowiący ryby, uprawiający sporty wodne, turyści piesi, rowerowi, konni, narciarze, wspinacze, grotołazi, płetwonurkowie, biegacze, czy też naukowcy. Biorąc powyższe pod uwagę, wprowadzane całkowite zakazy wstępu z psem – w świetle zapisów Konstytucji RP, jak również samej ustawy o ochronie przyrody – są wprowadzane z naruszeniem przepisów prawa. Gdyby ustawodawca chciał wprowadzić całkowity zakaz wstępu z psem na obszary objęte ochroną ścisłą i czynną, to wprowadziłby zakaz twardy, a nie miękki, dopuszczający wyjątki od zakazu takie, jak te opisane powyżej. Niestety coraz więcej parków narodowych wprowadza całkowite zakazy wstępu z psem. W 2019 r. roku tą ścieżką poszedł Świętokrzyski Park Narodowy (i to pomimo faktu, że w projekcie planu ochrony takiego zakazu nie planuje), w tym roku w czerwcu tą ścieżką poszedł Słowiński Park Narodowy, a w sierpniu również Kampinoski Park Narodowy (w Kampinoskim PN jest to o tyle absurdalne, że wewnątrz parku narodowego znajdują się wioski, gdzie oczywiście gospodarze mają psy). Czyli naruszając przepisy prawa, niektóre parki narodowe ewidentnie dyskryminują przewodników psów.

    Ciekawym jest przypadek Słowińskiego Parku Narodowego. Jak wiemy, Łeba to bardzo popularne turystycznie miasto. Około 70% przychodów Łeby pochodzi z turystyki. Do tej pory można było z psem (byliśmy jeszcze w maju, więc jest to potwierdzone) bez problemu wejść na teren Słowińskiego PN za wyjątkiem plaż, gdzie obowiązywał zakaz wstępu z psem. Od czerwca ten zakaz obowiązuje na terenie całego parku narodowego. Już dochodzą do nas sygnały, że wielu przewodników psów (a przecież to prawie połowa społeczeństwa) więcej do Łeby nie przyjedzie. To będzie potężny cios w turystykę dla tego niezbyt przecież bogatego regionu. Dlatego też w dniu 13 sierpnia (a powtórnie w dniu 19 września) napisaliśmy w tej sprawie do burmistrza Łeby oraz wszystkich 15 radnych. Czekamy na oficjalne stanowisko burmistrza. Nie dość, że przez koronawirusa miasto rozpoczęło w tym roku sezon z dużym opóźnieniem, to jeszcze Słowiński Park Narodowy odstrasza turystów. Wielka szkoda, bo odbije się to na mieszkańcach miasta utrzymujących się z turystyki. Oczywiście, pieniądz nie jest najważniejszy, ale należy szukać rozwiązań, które dadzą najlepszy konsensus oraz będą budowały postawy społecznej odpowiedzialności i poszanowania reguł oraz przyszłość miasta.

    Podsumowując, ostatnimi laty przewodnicy psów są w Polsce mocno dyskryminowani, co widać szczególnie w naszych przygranicznych górskich parkach narodowych. Gdzie Czesi i Słowacy mogą się swobodnie poruszać z psami po terenach przecież tych samych ekosystemów, a jedynie przedzielonych granicą parków narodowych, w których po polskiej stronie jest to zabronione. W niektórych parkach narodowych może dojść do takich absurdów, że mandatami na szlakach granicznych będą karani wyłącznie obywatele Polski. Bardzo interesujące rozwiązanie. Ciekawe, co na to powiedzą sądy.

    Być może czujecie i myślicie teraz „prawo prawem, bałagan, bałaganem, ale o naturę trzeba dbać” i psy NIE są najważniejsze. Oczywiście, jesteśmy na tym samym stanowisku. Po podróżowaniu przez 4 lata po świecie, nie ma dla nas obecnie ważniejszej kwestii niż ochrona środowiska naturalnego i dzikich zwierząt, bo widzieliśmy realny poziom dewastacji planety. Jest gorzej, niż to sobie wyobraża większość z was. Poruszamy te kwestie niemal nieustannie w naszej twórczości internetowej i komiksowej. Uważamy, że najcenniejsze ostoje zwierzyny i roślin powinny być nie tylko wyłączone z ruchu dla turystów z psami, ale dla wszelkiej turystyki. Jednak mamy odczucie, że zakazy wprowadzania psów w polskich parkach narodowych są przysłowiowym szukaniem kozła ofiarnego z powodu nieudolnej i źle prowadzonej od lat pracy na rzecz ochrony przyrody. Nie jest ona winą tylko władz konkretnych parków, ale całego polskiego systemu ochrony przyrody. Czy wiecie, że parki narodowe zajmują w Polsce mniej niż 1% jej powierzchni? Ale celem nie powinno być zatem zamknięcie tego 1% dla turystyki, tylko działania zmierzające do zwiększenia obszarów chronionych, rozwoju siedlisk dla zwierząt i roślin. Jednak w Polsce brakuje funduszy i chęci na większość działań czy badań.

    Oczywiście, po części jesteśmy sami sobie winni – każdy z nas swoim własnym nieodpowiedzialnym zachowaniem, a także brakiem reakcji na patologiczne zachowania ze strony innych właścicieli psów. Jeśli sami, jako obywatele, jako członkowie grupy społecznej „psiarzy” nie zaczniemy dbać o dobre wzorce zachowań, tak długo walka o normalizację naszych praw, swobód i codziennego życia będzie utrudniona – dlatego przejdź do następnego artykułu, w którym opisujemy jak należy z psami zachowywać się na łonie dzikiej natury.

    UWAGA: razem z autorami konta NIE Dla Zakazów Wędrówek z Psem rozpoczęliśmy działania mające na celu budowę oraz poprawę świadomości właścicieli psów wobec rozumienia zjawisk zachodzących w naturze oraz kształtować coraz lepsze wzorce ich zachowań. Stan przyrody w Polsce już obecnie jest w złym, jeśli nie fatalnym, stanie. Polski system ochrony przyrody, kształtowania postaw oraz edukacji w tym zakresie jest również fatalny i należy go zmienić oraz usprawnić. Jest przestarzały, zaściankowy, antropocentryczny. To turyści bez psów – co oczywiste z racji zakazów wstępów dla tych z psami do większości terenów objętych ochroną, a przede wszystkim, całościowa inwazja człowieka (okolicznej osadniczej działalności człowieka i obecnej polityki gospodarczej: samorządów, rządu centralnego oraz lasów państwowych – jest głównym wyznacznikiem szkodliwości), a nie turysta z psem. Jak wspomnieliśmy, wprowadzone zakazy obecności dla psów to tylko szukanie przysłowiowego “kozła ofiarnego” z powodu nieudolnej i źle prowadzonej od lat pracy na rzecz ochrony przyrody. Potrzebna jest zupełnie nowa polityka instytucji odpowiedzialnych za ochronę przyrody, zwiększenia nakładu sił, pracy, kompetencji i odpowiednie ich dofinansowanie, by mogły w końcu w sposób realny: same zdobywać najnowszą i rzetelną wiedze i prowadzić badania, informować, edukować poprzez prowadzenie kampanii edukacyjnych i doraźnych działań oraz pilnować i kontrolować podległe obszary oraz karać osoby łamiące przepisy (czyli np. w przypadku psiarzy za brak smyczy czy niesprzątanie). Niemniej, my – właściciel psów musimy kształtować właściwe postawy wśród swojej grupy społecznej, by w perspektywie kilkuletniej nasza grupa społeczna była dobrym wzorem. By argumenty przeciwko obecności nas z naszymi psami w ekosystemach ściśle chronionych (jak i każdych innych, bo przecież wszystkie z nich są cenne), dotyczyły tylko marginesu, znikomego procentu naszej grupy. Tylko niewłaściwe zachowania nas są głównym czynnikiem zakazującym wstępu z psem do większości atrakcyjnych miejsc przyrody w Polsce. Jeśli Jeśli jesteś autorem / właścicielem bloga/portalu/czasopisma itp. i jesteś gotów udostępnić swoje kanały oraz profile do publikowania materiałów informacyjno-edukacyjnych w kwestii odpowiedzialnego przebywania z psem w ekosystemie i chcesz dołączyć do tej akcji, napisz do nas e-mail na adres. pk.miklaszewski@gmail.com. Zapraszamy także wszelkie instytucje władz centralnych i samorządowych oraz organizacje pozarządowe do kontaktu, w celu tworzenia kolejnych etapów i kroków akcji na rzecz poprawy ogólnego stanu ochrony przyrody.

    CO ROBIMY ZE ŚWIATEM?!

    CO ROBIMY ZE ŚWIATEM?!

    Ci, którzy obserwują nas stale na social mediach, albo byli na naszych prelekcjach, mogli się już przekonać, jak ważna jest dla nas kwestia dbania o naturę. Usłyszeć o tym, jak destrukcyjny wpływ ma działalność człowieka oraz o tym, jak wyraźnie widzieliśmy to w ostatnie 3 lata podróży po różnych zakątkach świata.

    W Europie ten widok jest zacierany pozorami reagowania i dbania. Przez władze, rządy i wszelkie instytucje reagowania w sposób o wiele za wolny, niewystarczający, nieadekwatny. Tylko do momentu, aż nie wywoła to za dużych sprzeciwów biznesu i szarych ludzi, którzy nie mają odpowiedniej i pełnej wiedzy. A przez te biznesy poprzez spychanie problemu dalej, do obcych — mniej rozwiniętych — krajów (otwierania tam linii produkcyjnych, wysyłania tam niektórych rodzajów odpadów, wykupywania tamtejszych praw do połowów, wydobycia surowców itd.). Przy jednoczesnym zaśmiecaniu tych krajów w sposób bardziej pośredni — traktowania jako rynki zbytów swoich produktów, równe rynkom krajów cywilizowanych. Wciskania im tych produktów i konsumpcjonizmu za wszelką cenę —  cenę rosnącego z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc — zysku (coca colę w plastikowej butelce i chipsy kupicie wszędzie, nawet w środku amazońskiej dżungli i na najodleglejszych wyspach na oceanie, a nikt z tych miejsc śmieci nie zabiera). Wciskania stylu życia, którego oni nigdy nie dostaną, nie wprowadzą i nie zrozumieją, bo widzą tylko jego strzępy. Na dodatek wydaje się niektórym z nas, zwykłym ludziom, że to nas nie dotyczy. Poniżej wyjaśnimy, jak bardzo wszyscy jesteśmy winni.   

    100 lat temu było zaledwie 1,5 miliarda ludzi na całym świecie — 1/5 tego, co jest teraz. Ale to nie przeludnienie, samo w sobie, jest powodem. Powodem jest to, że my: Europejczycy, Amerykanie z USA, obywatele jeszcze kilku rozwiniętych krajów, lub tylko poszczególnych ich regionów (np. w Australii czy Japonii), lub wyłącznie wąskie grono bogaczy w pozostałych krajach, jesteśmy elitą świata i konsumujemy najwięcej, o wiele za dużo. Musicie zrozumieć, że chociaż czujemy się biedakami Europy, a we własnym kraju większość z nas ubogą klasą średnią, to i tak wszyscy należymy do królów życia. Należymy do małego procentu ludzkości (około 1,5 mld z ponad już 7,5 mld wszystkich ludzi żyjących obecnie na Ziemi), którego komfort i zachcianki zaspokaja cała reszta globu z katastrofalnym dla niego skutkiem.  Już w 1999 r. oszacowano, że 16% najbogatszej części ludzkości konsumuje około 80% wytwarzanych zasobów. A kolejna przerażająca liczba jest taka, że już tylko 30% powierzchni planety stanowią tereny dzikie – nieobjęte bezpośrednią działalnością człowieka, 70 lat temu było to ponad 60%.

    I wciąż chcemy konsumować coraz więcej. Jednocześnie jesteśmy właścicielami firm, albo pracujemy dla firm, które interesuje tylko to, by zarobić jak najwięcej, by produkcja była jak najtańsza. Dlatego wszystko produkujemy w niedorozwiniętych krajach. Czemu tam jest taniej? Bo cała produkcja odbywa się bez poszanowania środowiska i norm ustanowionych w celu jego ochrony oraz bez poszanowania praw ludzi, tam żyjących. Wykorzystujemy zacofanie miejscowej ludności i krajów jako całości, do których sami doprowadziliśmy setkami lat kolonizacji. Ich nędze, by płacić im mniej. Każdy z nas nagina swoje etyczne i moralne zasady, ukrywa je, zaciera i spycha gdzieś głębiej. Wyłącza chęć zdobycia wiedzy i świadomości, byle tylko mieć taniej swoją wymarzoną rzecz, produkt z supermarketu, albo być lepszym pracownikiem, który generuje lepsze zyski dla swojego pracodawcy, bez żadnych wyrzutów sumienia.

    Wielu ludzi sądzi, że jak czegoś nie widzi, to tego nie ma. Dla wielu ludzi to podświadomy, a dla wielu świadomy, mechanizm obronny swojej słabej psychiki. Nie myślimy nad czymś, więc to nie istnieje. Dla przykładu: w Afryce, w wielu rejonach, miejscowi nie mają jak otworzyć swoich biznesów. Czemu? Bo jest to niewykonalne z racji nieopłacalności. Nieopłacalna jest nawet uprawa wielu roślin, bo w wyniku obecności na tamtejszych rynkach wielkich korporacji, które efektem skali i m.in. opryskami czy korupcją przy podatkach, sprawiają swoje produkty tańszymi niż produkty wytwarzane na miejscu przez lokalnych. W Wenezueli widzieliśmy ketchup Heinz za 2 zł, a przecież w Europie jest jednym z najdroższych. Jest tam tańszy, niż ketchup wytworzony w wiosce obok, bo Heinz może wykorzystać swoją siłę do narzucenia dumpingowej ceny i pozbycia się wszelkiej konkurencji. Byle tylko utrzymać swoją fabrykę i wpływy, które ma w Wenezueli. Swoją drogą ciekawe, jakim cudem je ma, skoro relacje dyplomatyczne na linii USA-Wenezuela są tragiczne. (P.S. Zwróćcie uwagę, że nawet Polsce mamy namiastkę tego, w sklepach mamy np. ziemniaki z Niemiec i liczne warzywa z Hiszpanii – nie tylko w okresie zimowym). 

    Ktoś nie wierzy w powyższe słowa? Ktoś chce się spierać, na jak dużą skalę to wykorzystywanie ma miejsce – odsyłam do artykułu o tym, że kapitalizm i obecność naszych biznesów w innych zakątkach świata wcale nie niweluje ubóstwa w nich, a wręcz je podtrzymuje o tym ile celowych kłamstw, niedopowiedzeń zawierają wszelkie statystyki związane z ubóstwem (np. minimalna kwota pozwalająca przeżyć dzień) ARTYKUŁ MAGAZYNU KONTAKT. Dla przykładu tylko jeden z wielu wspaniałych fragmentów Jeżeli sprywatyzujesz las i zaczniesz sprzedawać drewno – PKB wzrośnie. Jeśli wypalisz samowystarczalną farmę i zamienisz ją w plantację bawełny – PKB wzrośnie. Ale nic nam to nie mówi o tym, co straciły miejscowe społeczności. Koszty ich życia i dobrobytu zamieciono pod statystyczny dywan. Z tych powodów PKB nie jest odpowiednim narzędziem do mierzenia ubóstwa – a już zwłaszcza nie w erze grodzenia i wywłaszczania”. 

    W Europie non-stop słyszymy o problemach, ale niemalże ich nie widać. Samo gadanie ludzi nie przekonuje, a wręcz, widząc po komentarzach w różnych miejscach, tylko irytuje. Już od 40 lat wymyśla się różnego rodzaju biodegradowalne wersje plastiku, ale nikomu nie chce się zapłacić za nie więcej. Każdy w Polsce słyszał o szkodliwości plastiku, większość może nawet jest już o tym przekonana, a i tak każdy użyje codziennie plastikowego worka na śmieci i na jedną bułkę w sklepie. Stwierdzi, że nie ma miejsca w domu na segregowanie odpadów. Kupi w sklepie herbatkę w torebkach (każdą pakowaną osobno w folię) i oburzy się, jakby nowa technologia biodegradowalnego opakowania miała spowodować wzrost ceny jego ulubionego produktu o 10 groszy. Wprowadzamy zakaz używania jednorazowego plastiku (o jakieś 20 lat za późno), a kto jednocześnie jest udziałowcem firm, które będą dalej przez dziesięciolecia produkować ten plastik na rynek Azji czy Ameryki Południowej? Firmy z europejskimi i amerykańskimi właścicielami.

    Teraz omówmy… niech będzie mleko.

    Jaka w tym logika, że cena krowiego mleka, którego produkcja dewastuje planetę (co widać powyżej) i generuje cierpienie krów (doi się je przy użyciu bolesnych dla nich maszyn, nieustannie się je zapładnia, by wytwarzały mleko, a cielaki odbiera się im zaraz po porodzie, by po 6 latach takiego wykańczającego życia, spędzonych wyłącznie w zamkniętych pomieszczeniach, trafić do rzeźni) jest 3 razy mniejsza od kilkukrotnie (czy nawet kilkunastokrotnie) mniej destrukcyjnego produktu roślinnego. I analogiczne sytuacje można zaobserwować w każdej innej dziedzinie produktów: mydeł, mebli, ubrań, motoryzacji, elektroniki.

    Krótkowzrocznie zarządzające gospodarkami i skorumpowane rządy oraz instytucje państwowe nawet nie próbują producentów tymi kosztami środowiskowymi obciążać. Dlatego cena mleka krowiego jest niższa niż każdego innego. Inne wyroby są na razie tak drogie z powodu marketingu i stosunkowo niskiej podaży (im większa podaż, tym niższa cena), efektu skali itd., a także patologicznie zarządzających rządów, które nieodpowiednio dofinansowują pewne sektory gospodarki. 

    Dlatego to też idealna odpowiedź dla wszystkich tych, którzy zastanawiają się, czy ich pojedyncza decyzja — o zmianie diety — może coś zmienić na świecie. Oczywiście, że tak. To wpływa na podstawowe prawo ekonomii rynku: jest popyt — jest podaż, nie ma popytu — nie ma podaży. Im więcej osób zmieni swoje nawyki, tym bardziej jedne biznesy staną się opłacalne, a inne mniej. Bo jedyne, co ratuje teraz niektóre biznesy, to efekt skali oraz to, że jego wytwórca nie ponosi właśnie wszystkich kosztów, tylko przerzuca je na nas wszystkich. Na nas, na przyszłe pokolenia, na dzikie zwierzęta, na cierpienie zwierząt hodowlanych, na dewastacje całego środowiska naturalnego. 

    Dlatego cała nadzieja jest tylko w nas, zwykłych ludziach, i naszych wyborach komu dostarczamy pieniądze. Dopóki firmy nie poczują tego na własnej kieszeni, że ich działalność się nie sprzedaje, albo ich produkty powodują, że Ty czujesz się źle z ich posiadaniem/użyciem (co jest dla nich najgorszą rzeczą, jaka może mieć miejsce w obecnych czasach potężnego marketingu i rynku opinii), tak długo nic się nie zmieni w ich polityce.

    Ale to nie jest tylko walka z nimi, to walka na równi z nami samymi. Każdego z nas z samym sobą. Musimy w końcu zrozumieć, że w tym świecie musi zgadzać nam się coś więcej, niż tylko nasz portfel i komfort. Jeśli trzeba, musimy teraz zapłacić więcej za produkt, jeśli jego wytworzenie jest droższe, ale zużywa mniej surowców lub mniej zanieczyszcza naszą planetę. Najprostszy przykład: mydła naturalne, zamiast najtańszej inwazyjnej chemii. Przecież przy okazji awarii oczyszczalni ścieków w Warszawie, wyszło na jaw, że żadna skontrolowana oczyszczalnia ścieków w Polsce nie działa prawidłowo. W niektórych, więcej niż połowa ścieków nie była w żaden sposób oczyszczana, tylko od razu wrzucana do rzek. Po nocach, za przyzwoleniem ich władz, przymrużeniem oka władz lokalnych, bo nie wyrabiają z ilością ścieków. Szacuje się, że w skali globalnej raptem 20% wykorzystanej wody trafia do oczyszczania (temat wody zasługuje na swój własny artykuł, nad którym już pracuję). A stan niemal wszystkich rzek świata jest tragiczny lub zły – ARTYKUŁ z LINKAMI DO BADAŃ.

    Musimy wziąć odpowiedzialność za swoje własne działania, bo nie może być tak, że za wszystkie ktoś inny będzie brał za nas odpowiedzialność: budując oczyszczalnie ścieków, wprowadzał recykling śmieci pod domem, edukował i walczył o działania mniej inwazyjne dla planety. A my ciągle i tak będziemy narzekać, albo wykorzystywać gotowe rozwiązania do jeszcze gorszych działań. Ścieki to idealny przykład naszego lenistwa i ignorancji. Myślimy sobie, że muszla klozetowa, to jakaś magiczna czarna dziura, która pochłania wszystko, i potem oczyszczalnia ścieków czyni cuda i zamienia w co? Eliksir młodości? W kiblach ląduje wszystko (pomijając już przedziwne rzeczy, które zatykają rury i kanały pod miastami: podpaski, waciki, patyczki do uszu, pieluchy, resztki jedzenia czy martwe chomiki), ale co najgorsze, produkujemy tyle brudnej wody – kąpiąc się 3 razy dziennie, myjąc swoje auto na błysk co tydzień, nastawiając pranie po jednorazowym użyciu ubrania, myjąc zęby, goląc się i zmywając przy lejącej się wodzie z kranu. Kto by sobie na to pozwolił, jakby miał tylko swój mały domek z dostęp do studni 100 metrów dalej?! I musiał całą wodę sobie przynieść w wiadrze?! Pokolenia dały nam rozwój, a my go nadużywamy, nie doceniamy, więc oczyszczalnie stają się niewydolne. Mało tego, przecież wciąż mnóstwo w Polsce i na świecie w cywilizowanych krajach: miast, miasteczek, które nie mają oczyszczalni. 

    Przestańmy tyle konsumować i zastanówmy się co konsumujemy, to mój apel. Czy koronawirus nie pokazał, jak mało tak naprawdę potrzebujemy? Jak nieznaczące są te wszystkie zachcianki i farsa konsumpcyjnego stylu życia, jaki wciskany jest nam od dziesięcioleci? Nie zauważyliście, jak kruche i nieznaczące jest “imperium” naszej cywilizacji budowane przez ten konsumpcjonizm i styl życia, jaki wprowadza. Jak łatwo może nim zachwiać jeden wirus, i to nawet nie jakoś wybitnie niebezpieczny?!

    Ktoś powie “ja muszę pić krowie mleko, bo inne mi nie smakuje”, a czy kiedykolwiek spróbował inne, niż jeden czy dwa rodzaje mleka roślinnego. By odnaleźć takie, które mu pasuje (przecież obecnie na rynku jest z 10 rodzajów takich napojów: sojowe, ryżowe, migdałowe, owsiane, jaglane, orkiszowe, z orzechów laskowych, nerkowca czy ich mieszanki)?! Czy dał sobie czas na przyzwyczajenie się?! No i właśnie, kwestia najważniejsza – czy w tym wszystkim, chodzi o twój “zachciany” smak mleka?

    Jest wiele sposobów żeby być bardziej przyjaznym środowisku. I nikt nie musi z dnia na dzień stać się wegetarianinem, weganinem, nigdy nie pijącym mleka krowiego czy jedzącego sera z takiego mleka, nigdy nie używającym samochodu, chodzącym tylko w starych ubraniach, zero-emisyjnym i całkowicie neutralnym środowiskowo. To trudne przedsięwzięcie, nieosiągalne do zaaplikowania w jeden dzień. Zresztą chyba w ogóle niewykonalne w pełni. Ale każdy z nas może, po prostu, zacząć myśleć nad tym co robi, co zużywa i w jaki sposób. Zacząć ograniczać ilość wszystkiego, czego zużywa, a nawet nie zużywa, tylko kupuje i kupuje (mniej więcej 1/3 całej żywności produkowanej na świecie nigdy nie jest spożywana).  Zastanowić się nad ilością i jakością samego produktu, ale też i jego produkcji. I stopniowo wchodzić na nowe etapy proekologicznych rozwiązań. Lepiej robić mały krok niż żaden.

    Działaniem, którym NAJBARDZIEJ NISZCZYMY NASZĄ PLANETĘ jest MASOWA PRODUKCJA MIĘSA. Czemu? 

    Bowiem szacuje się, że od 60 do 85% produkcji rolnej świata wykorzystywanej jest tylko po to, by nakarmić te krowy i świnie, które sami zjadamy. Skąd takie rozbieżności w tych szacunkach, bo 60% to minimum, ale są takie rośliny, jak soja, której blisko 90% produkcji idzie na paszę.

    Wypalanie lasów, niszczenie naturalnych/dzikich ekosystemów odbywa się po to, by mieć coraz więcej miejsca na uprawy roślin na paszę, by te zwierzęta wykarmić (bo miejsca nie robi się już pod pastwiska, bo teraz większość zwierząt hodowlanych spędza całe swoje życie w klatkach wielkości swojego własnego ciała). Produkcja mięsa to nie jest więc tylko cierpienie krów, świń i kurczaków w ubojniach i “fabrykach mięsa”, gdzie cierpią każdego dnia życia. To cierpienie całej planety, to cierpienie każdego dzikiego stworzenia, któremu odbierana jest przestrzeń do życia i pożywienie. A za kilka lat cierpienie nas samych i naszych dzieci. Bo już teraz cierpią ludzie w krajach mniej cywilizowanych (brak wody na skutek wycięcia gigantycznych połaci lasów itp.), zatrucie rzek, brak ryb i pierwotnie występujących, właściwych dla regionu warzyw i owoców. Będziemy żyć w świecie spełniającym wszystkie czarne wizje z filmów science fiction. 

    Jak bardzo już zniszczyliśmy tym ziemię:

    Zaledwie 4% ssaków na świecie stanowią obecnie dzikie zwierzęta?! 4%! WSZYSTKIE GATUNKI DZIKICH SSAKÓW NA ŚWIECIE.  Szacuje się, że za wymarcie 83% wszystkich gatunków dzikich ssaków odpowiada bezpośrednio człowiek, 80% ssaków morskich oraz połowy gatunków roślin. Jak pokazał opracowany przez WWF Living Planet Index “w ciągu ostatnich 40 lat populacje dzikich zwierząt zmalały o 60%, co stanowi prawdopodobnie najlepszy wskaźnik ukazujący, jaki nacisk wywieramy na naszą planetę. W ciągu ostatniego półwiecza, nasz ślad ekologiczny – jedna z miar zużycia zasobów naturalnych – zwiększył się o blisko 190%”. Sama populacja człowieka sprawia, że stanowimy 34% wszystkich ssaków na Ziemi. Co więc stanowi resztę ssaków na ziemi? 60% ssaków na Ziemi to zwierzęta, które produkujemy tylko po to, by je zjeść lub coś z nich zrobić: KROWY, ŚWINIE itd. Jak sytuacja ma się z ptakami? 70% stanowią kurczaki i inne do zjadania, 30% dzikie.  A ryby?  Jak szacuje jednostka ONZ ds. do spraw Wyżywienia i Rolnictwa: Ponad 90% zbadanych światowych stad ryb jest przełowionych lub poławianych na najwyższym możliwym poziomie. No i przypominam, obecnie tylko 30% powierzchni naszej planety stanowią tereny dzikie – niepodlegające bezpośredniej działalności człowieka. Jeszcze w połowie poprzedniego wieku było to ponad 60%. 

    Płaczesz nad wypalaną Amazonią? A dla kogo ona płonie? Dla widzimisię prezydenta Brazylii czy dla kasy korporacji za produkty, które pochłaniasz bez zastanowienia, czyli dla Ciebie? Amazonia płonie, by zdobyć miejsce na uprawy paszy dla krów, świń i kurczaków. Brazylia jest największym eksporterem mięsa drobiowego na świecie, a w zakresie wołowiny naprzemiennie zmienia ten prym ze Stanami Zjednoczonymi. W Polsce o wiele bardziej popularna jest konsumpcja świń, ale soja na ich paszę pochodzi właśnie z Ameryki Południowej. Amazonia czy  lasy w Indonezji płoną na plantacje palm olejowych, bo każde zjedzone przez ciebie ciastko z olejem palmowym w składzie umacnia takich ludzi, jak aktualny prezydent Brazylii. Którego przecież pewnie nienawidzisz za niszczenie środowiska? Pora zrozumieć, że twoje ciastko i twój kotlet przyczynia się do śmierci setek zwierząt w Amazonii i dżunglach Azji. Morderstw ludzi, np. przywódców lokalnych społeczności, którzy sprzeciwiają się biznesom wielkich korporacji. W ciągu ostatnich 30 lat można się doliczyć tysiące zamordowanych aktywistów. Ten prezydent liczy bowiem tylko kasę, jaką te korporacje mu zapłacą inwestycjami czy czystą korupcją. W ciągu zaledwie 50 lat 20% Amazonii zniknęło z powierzchni Ziemi, a 80% tego zniszczenia odbyło się pod agrobiznes związany z hodowlą bydła i pasz dla zwierząt hodowlanych. Jedna krowa zjada od 20 do ponad 50 kg paszy dziennie (w zależności od przeznaczenia hodowli, odmiany itp.) i wypija ok. 120 litrów wody dziennie , jedna świnia zjada 3 kg paszy dziennie i 15 litrów wody. A przecież już ogromną ilość wody zużywa się do wyprodukowania paszy. Rzeki, a potem oceany  zanieczyszczane są najpierw pestycydami i związkami chemicznymi wykorzystywanymi przy rolnictwa do produkcji paszy (nie mówiąc o wcześniejszej deregulacji naturalnych źródeł wodnych dokonywanych przez rolników i całe rządy centralne oraz samorządowe), a  potem te same rzeki i morza zanieczyszczane są odchodami krów oraz produktami ubocznymi przetworzenia zwierząt w mięso na talerz i pozyskiwaniem mleka. Przy całym procesie zużywa się ogromną ilość energii i wytwarza zanieczyszczenia, związane chociażby z transportem zwierząt, produkcją leków i antybiotyków dla nich (globalne użycie leków znacznie przekracza globalne ludzkie użycie leków) itd. itp… – można ten łańcuch ciągnąć w nieskończoność.

    Pora zrozumieć, że takie hipotezy to nie są wyolbrzymiane i przesadzone teorie spiskowe, to jest uświadamianie związków przyczynowo-skutkowych podporządkowanych pieniądzu.

    Jeśli globalny popyt na produkty zwierzęce i odzwierzęce wzrośnie zgodnie z oczekiwaniami, szacuje się, że produkcja soi będzie musiała wzrosnąć o prawie 80%, aby nakarmić wszystkie zwierzęta przeznaczone na nasze talerze. To nadwyrężenie skończonych zasobów Ziemi i siła napędowa utraty różnorodności biologicznej. Polecam film Cowspiracy

    ROCZNIE ZABIJAMY NA POTRZEBY PRODUKCJI MIĘSA I TOWARÓW ZE SKÓRY znacznie ponad 70 miliardów zwierząt:

    • 67 mld. samych kurczaków. Kaczki, indyki i gęsi stanowią kolejne 4 miliardy.
    • następne 4 miliardy to ssaki (1,5 mld. świń, 400 mln. krów i bawołów, 1 mld. kóz i owiec, 1 mld. królików, konie, wielbłądy… )
    • oraz 2,7 biliona ryb!

    A czego nie ma w tej liczbie? Co trzeba dołożyć? W ssakach nie uwzględniono ssaków morskich, jak: foki, wieloryby, delfiny i wszelkie pozostałe walenie, ani także psów (rynek azjatycki). Nie uwzględniono ani także płazów i gadów (a więc ogromny przemysł związany z mięsem i skórami z krokodyli i aligatorów), owadów. Do tego brakuje całej branży azjatyckiego (i chociaż znacznie mniejszych to także: afrykańskiego i Południowej Ameryki) rynku handlu mięsem zwierząt dzikich, a przede wszystkich tych dzikich zabijanych na całym świecie pośrednio przez dewastację ich naturalnego środowiska życia. Cierpienia zwierząt wodnych, które nie są celem połowów, ale giną przy ich przeprowadzaniu oraz pogarszanie kondycji, a nawet śmierć zwierząt morskich, które umierają w wyniku brak możliwości odnalezienia wystarczającej ilości pokarmu z powodu przełowienia ryb lub zanieczyszczeń i chorób powstających na morskich fermach.  I pewnie jeszcze wiele, wiele innych…

    Tylko częściowo w tych szacunkach uwzględnione są zwierzęta zabijane w laboratoriach i eksperymentach (a to przynajmniej 200 milionów) oraz tylko częściowo farmy futrzarskie, również przynajmniej 200 milionów. W Polskich farmach futrzarskich zabija się ponad 10 milionów samych norek i lisów, a nasz kraj znajduje się w gronie 4. największych wytwórców futra (Dania, Chiny, Finlandią), wytwarzamy więcej niż 170 innych państw świata razem wziętych). Jednocześnie branża ta ma marginalne znaczenie dla polskiej gospodarki, bo nie wytwarza sama żadnych produktów, a tylko odsprzedaje surowiec (na szczęście to biznes bez długiej perspektywy istnienia przy dynamicznym rozwoju postaw humanitarnych u konsumentów).

    W polowaniach zabija się przynajmniej 100 milionów (ale to tylko częściowe dane, szacuje się, że ta liczba może być w rzeczywistości dwukrotnie większa), a kłusownictwo to przynajmniej 200 milionów zwierząt (ta liczba może być w rzeczywistości dwukrotnie czy nawet trzykrotnie większa).

    Zabijanie zwierząt – statystyki

    Tymczasem zamiana jednego dania mięsnego w tygodniu na bezmięsne przez każdego z nas oszczędziłaby miliardy zwierząt rocznie i zdrowia naszej planety. Badanie „Meat Makes the Planet Thirsty” wskazują, że potrzeba około 4 milionów litrów wody do „produkcji: 1 tony wołowiny, ale już jedynie 85 tysięcy litrów do przygotowania 1 tony jadalnej mieszanki warzyw (wspomniałem już powyżej, ile zjada i wypija krowa czy świnia). ONZ wskazuje, że hodowla masowa odpowiada za większą emisję gazów cieplarnianych niż cały transport lądowy, lotniczy i morski razem wzięte. Biorąc pod uwagę wszystkie skutki i działania związane z produkcja mięsa, jest to prawdopodobnie jedna z 3 największych przyczyn destrukcji naszej planety!

    Przy okazji, wiecie co jest przyczyną pojawienia się epidemii koronawirusa? Właśnie targi dzikich zwierząt. By nie wydłużać tego artykuły na kolejne 2 strony wyjaśnień, odsyłam do już gotowego ARTYKUŁU . Tutaj tylko najciekawsze fragmenty “Ponadto badania sugerują, że nadużywanie profilaktycznie(!) antybiotyków – powszechna praktyka we współczesnym rolnictwie mającym na celu raczej zapobieganie chorobom niż ich leczenie – może tłumić układ odpornościowy zwierząt, czyniąc je bardziej podatnymi na infekcje wirusowe.” oraz ” Chaos i ciasne warunki osłabiają układ odpornościowy zwierząt, tworząc środowisko, w którym wirusy mogą się mieszać, wymieniać fragmenty kodu genetycznego i przechodzić między gatunkami. W ten sposób mogą stanowić taki sam czynnik ryzyka, co rynki, na których odbywa się rzeź. Trzymanie razem wielu różnych gatunków zwierząt – dzikich, udomowionych i wielu nieurodzonych w tym konkretnym miejscu – daje wirusom większe możliwości przenoszenia się między gatunkami.

    Ok. 60% znanych współczesnej medycynie chorób zakaźnych wywodzi się od zwierząt, a spośród ponad 30 nowych ludzkich patogenów wykrytych w ciągu ostatnich trzech dekad, 75 procent pochodzi od zwierząt.

    COVID-19 zalicza się do kategorii chorób odzwierzęcych, podobnie jak SARS, ebola i MERS. Także grypa z 1918 r., która zabiła około 50 milionów ludzi, miała pochodzenie ptasie. Z kolei rozprzestrzenianie się wirusa HIV na ludzi nastąpiło z szympansów, najprawdopodobniej poprzez rzeź i spożycie ich mięsa. Do tej pory HIV-AIDS zainfekował 75 milionów ludzi i spowodował 32 miliony zgonów.

    Możesz się spierać o polityczne, społeczne, ekonomiczne aspekty zmian nawyków czy biznesów, a w tym czasie przegrywamy jako gatunek, przegrywamy jako całe życie na Ziemi. Wszystkie gospodarki zapędzają się obecnie w róg bez wyjścia. Rządzący wciskają nam kit o tym, że musi być więcej ludzi, by napędzać gospodarki itd. Nikt z nich nie rozumie, a raczej rozumie, ale nie chce tego zmienić, że te gospodarki są po prostu niewydolne, a dalsze podążanie tę ścieżką, jest jak kopanie grobu nam wszystkim. Nikt nie chce patrzeć dalekowzrocznie i globalnie. Kiedy wynaleziono parę, spalanie węgla i paliwa, to też nikt nie widział w tym nic złego, czerpał z tego pełnymi garściami i nie myślał jak wyszukać inną drogę rozwoju. Popełniamy ten sam błąd. Czemu? Bo patrzymy wszyscy tak krótkowzrocznie, egoistycznie i komfortowo.

    Dalej myślisz, że plastik jest największym problemem świata? Największym problemem świata są Twoje codzienne decyzje. Plastik to tylko wierzchołek góry lodowej, wisienka na torcie syfu, jaki serwujemy naturze. Od diety, przez gigantyczne statki kontenerowe, których jest już na świecie 10 tysiące, a każdy z nich wypala dziennie od kilkudziesięciu do kilkuset ton paliwa dziennie.

    Dokładne objaśnienie wykresu sprawdzisz TUTAJ (często wciąż statki napędza mazut – jedno z najbrudniejszych paliw)

    Pływają, by przetransportować nasze konsumpcyjne dobra. Bo chcesz mieć egzotyczny owoc, zamiast rodzimego jabłka i kolejną tanią rzecz, gadżet, ubranie. Pora zrozumieć, że twoja chęć kupienia wszystkiego jak najtaniej, coraz więcej, w każdym miejscu i czasie, kosztuje wzrost emisji zanieczyszczeń z transportu.  Setki tysięcy samolotów na niebie (i nie ma tutaj żadnego znaczenia, że samolot jest stosunkowo mniejszym trucicielem niż samochód – to jak porównywać II wojnę światową do I i zastanawiać się, która była dobra). Po takie drobne i niezauważalne, ale jakże zabójcze dla natury, kremy przeciwsłoneczne z filtrem. Gdy idziesz na plażę, smarujesz się nimi na potęgę i wchodzisz potem do wody, a one z ciebie spływają, a toksyczne w nich substancje zabiją życie wodne. Czy Twoje pomalowane paznokcie, z których odpadające kawałki lakieru zamienią się w mikroplastik? Poczytaj np. o tym, jak zanieczyszczone jest Morze Śródziemne O naszym Bałtyku, to chyba nie muszę nic dopowiadać? Że jest jednym wielkim szambem, w środku Europy.

    Nasze marnowanie elektryczności na „upiększanie” budynków w nocy i twoje zapominanie gaszenia światła, które wymusza nieustannie wysoką pracę elektrowni. Tony smarów, olejów, zużytych baterii i żarówek wypełnionych szkodliwymi chemikaliami i przeterminowanych leków, które trafiają do zwykłych śmieci, zamiast w specjalne zbiórki odbioru, bo nie chce ci się albo twierdzisz “że nie masz miejsca w domu na pudła do recyklingu”, albo zanieść do apteki czy odpowiedniego sklepu. Tony tych szkodliwych śmieci wywożone przez cywilizowane kraje do niedorozwiniętych krajów, np. w Afryce. Ciężkie chemikalia z rolnictwa, hodowli, produkcji przemysłowej, które trafiają do rzek i w powietrze. Kopalnie złota i diamentów, które zużywają i zanieczyszczają wodę, dewastują ogromne połacie terenu, a tylko część tych surowców idzie na produkcję elektroniki czy narzędzi, cała reszta służy tylko próżności. Wydobywanie innych rzadkich minerałów, z których wytwarza się elementy elektroniki, którą najchętniej każdy z nas wymieniałby na lepszą co rok, nowy telefon, nowy smartwatch, nowy telewizor, moniotor, tablet, laptop. Tymczasem złoża tych minerałów znajdują się często w krajach ogarniętych domowymi konfliktami zbrojnymi, wywołanymi… właśnie przez te złoża (obejrzyjcie film dokumentalny “Virunga“, o tym, jak przeróżnymi pośrednimi działaniami, wielkie firmy chciały zniszczyć ścisły rezerwat natury w Kongo, byle tylko dorwać się do zasobów na jego terenie). Setki… tysiące innych działań, których negatywnych efektów nie widzimy co dzień, bo wydaje nam się, że są daleko od nas. Bo trzeba poświęcić czas na ich odkrycie. Więc bardziej kłuje nas w oczy plastikowa torebka na poboczu, migająca nam co chwilę przez okno samochodu.

    Pora zrozumieć, że to, iż ktoś uważa to za naturalną kolej rzeczy i nieunikniona rzeczywistość, wynika tylko z wbitego do głów już za głęboko konsumpcjonizmu, lenistwa do poszukania alternatyw oraz megalomanii. Przykładem niech będą święta Bożego Narodzenia, które z religijnego obrządku przekształcone zostały przez firmy i rządy w konsumpcyjne szaleństwo.

    Nie wierzę, by coś mogło zatrzymać ten destrukcyjny kierunek naszej cywilizacji. Na pewno nie bez „pomocy” gigantycznej katastrofy naturalnej, epidemii czy wojny światowej. Czegoś, co zatrzymałoby przeludnienie ziemi – a przynajmniej nieustającą chęć posiadania więcej dóbr – i byłoby wystarczająco mocnym bodźcem do zmian i zrozumienia naszych działań w skali globalnej.

    Czy wystarczającą lekcją będzie koronawirus? Czy dla Ciebie jest? Czy zrozumiesz tę lekcję, czy ją zapamiętasz? Jest to wstrząs dla świata, którego potrzebował. Jak zwykle najbardziej oberwą zwykli ludzie, nawet my sami (a nie decyzyjni tego świata). Ale to właśnie od nas wszystkich, zwykłych ludzi, zależy co będzie potem. Czy zmienimy swoje, rujnujące planetę i nas samych, nawyki? A przez to wywierać będziemy presje społeczne na konieczne zmiany i kursy polityki.  Czy może odwrotnie Po zakończeniu tego okresu, tylko bardziej je nakręcimy. Próbując odreagować “niedogodności”, wskoczymy w jeszcze bardziej szalony konsumpcjonizm. Zapewne wiele firm i rządów będzie chciało nam takie rozwiązanie wcisnąć, argumentując to stratami gospodarki. Ich nie obchodzi to, że dalsze podążanie dotychczasowym system gospodarek i ekonomii doprowadzi nas wszystkich do wielkiej przegranej planety.

    Ja uważam, że nie będzie to wystarczającą lekcja. Planeta jest już stracona. To znaczy… ona przetrwa, ale każdy z Was musi sobie uświadomić, że Wasze dziecko będzie żyło w otoczeniu zupełnie innym niż to, które sobie wyobrażacie – myśląc o pełnej życia, zielonej planecie Ziemia. Sami dokładacie do tego cegiełkę, a wręcz cegłę, ścianę. Zaledwie, w ciągu ostatnich 100 lat nasza cywilizacja zmieniła krajobraz planety, który pozostawał w zasadzie niezmienny od początku historii naszego gatunku. Chyba nic nie jest już w stanie zatrzymać tego, że za kolejne 100 lat świat zamieni się w wizje znane z filmów science-fiction. Gdzie miasta będą przypominać betonowe mrowiska, a jedyne „tereny zielone” wokół nich to będą zautomatyzowane plantacje podstawowych roślin, z których dostarczać się będzie składniki odżywcze do obiadów w tubce. Taka wyciskana papka to będzie jedyne jedzenie, jakie dostępne będzie dla przeciętnego człowieka.

    Jestem o tym przekonany, bo większość ludzi swą inteligencję wykorzystuje tylko na swoje lenistwo, egoizm i wygodę. Ta „wspaniała” inteligencja i tak jest niewystarczająca do zrozumienia jakichkolwiek dalekosiężnych powiązań, wybiegających odrobinę dalej niż to, co przed własnym nosem czy zdobycia się na odwagę do reagowania na patologię. Przykład – w Polsce od kilkudziesięciu lat nie da się zwalczyć problemu bezdomności psów i niehumanitarnego ich traktowania. Mimo tysięcy fundacji i stowarzyszeń, setek kampanii informacyjnych z udziałem celebrytów i odpowiedniej legislacji, nie potrafimy zawalczyć o szybką poprawę losu psów czy kotów. Zwierząt, które przecież powszechnie przez większość społeczeństwa uważane są za te „do kochania”. Nie potrafimy przerzucić chociaż odrobiny tych uczyć na los świń, krów, zwierząt futerkowych. Tylko dlatego, że ktoś kiedyś uznał je za te “do zjadania”. Nie potrafimy zrozumieć, że każdy nowy pies i kot na tym świecie, powoduje więcej zabitych zwierząt hodowlanych na karmę dla naszych pupili. Każdy pies z hodowli zabiera dom psom bezpańskim. Wszystko dla kasy. Nie mówiąc o tym, że ktoś tuląc swojego psa na kanapie, traktuje dziką zwierzynę jako bezmyślne i bezuczuciowe rzeczy. Nie dopuszcza krzywd, jakie cywilizacja wyrządza dzikim zwierzętom, odbierając im codziennie tysiące hektarów siedlisk i źródła pożywienia. Czy ,wspomniana na samym początku tego artykułu, kwestia plastiku.

    XXI wiek, a przeciętny człowiek z super technologicznie rozwiniętej metropolii nie używa mocniej swojego mózgu niż chłop z XV-wiecznej wioski. Dopóki ktoś mu łopatologicznie do głowy nie wbije jakiś myśli i przekonań, sam nie uruchomi procesu myślowego. Czy wspomniana kwestia na samym początku kwestia plastiku.

    Pomimo przegranej, musisz zadać sobie  pytania: Co mogę zrobić dla planety – Po co? Dlaczego? Byś zrozumiał, jaki ogrom cierpienia innych ludzi i zwierząt sprawiło wytworzenie dobra materialnego, które właśnie zużywasz. Każdy, kto uważa że jest dobrym człowiekiem, tylko dlatego, że nikogo jawnie nie krzywdzi, nie jest wcale dobrym człowiekiem, jest tylko ignorantem. Czy czujesz się dobrze wywołując to całe cierpienie i jak dużo chcesz wpisać go na swój rachunek egzystencji na tym świecie? Czy koronawius jest dla Ciebie wystarczającą lekcją i  na jak długo ją zapamiętasz? 

    Stąd nasza idea stworzenia komiksu. Jesteśmy bowiem przekonani, że tylko dzieci, nowe pokolenie ma na tyle świeże i nieskażone spostrzeżenia, by móc odmienić diametralnie pojmowanie i patrzenie na istotę istnienia gatunku ludzkiego, człowieka jako jednostki oraz zmienić otaczającą nas rzeczywistość i destrukcyjny kurs cywilizacji. Chcemy zatem przekazać im w przyjemnej formie podstawową wiedzę i świadomość, by mogły stworzyć idee i rzeczy, które pozwolą im zacząć budować lepszy świat. Zaczynając od najprostszych wyborów. Komiks dostępny TUTAJ, a poczytać o nim więcej możesz TUTAJ

    Jeśli chcesz więcej poważnej, trudnej treści w tym temacie, zerknij do naszego kolejnego artykułu “Dzieci – władca, niszczyciel czy szansa dla świata”. Śledź konto dziennikarza Szymona Bujalskiego (na instagramie lub facebook). Obejrzyj film “Można panikować” z polskim profesorem. Zajrzyj na stronę Nauka o klimacie, dowiedz się o i dołącz do inicjatyw Extinction Rebellion, Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, Rodzice dla Klimatu, stowarzyszenia Wolne Rzeki i wielu innych, które walczą o los natury, planety, a dzięki temu nasz wszystkich.

     P.S. Bardzo śmieszy mnie krytyka Grety Thunberg i szukania dziury w całej jej działalności i ukrytego celu jej działań.

    Wyśmiewanie, że nie robi nic, bo tylko mówi. Gdyby nie tacy jak Greta, nie byłoby takich ludzi, którzy wymyślają proekologiczne wynalazki i rozwiązania. Prawie nikt nie interesowałby się też zmianą swoich nawyków. Bo nikt nie miałby pojęcia o istnieniu problemów i nikogo by one nie obchodziły. Wiecie jak długo Boyan Slat (z którym często w negatywnym świetle porównywana jest Greta) zbierał finansowanie swojego wynalazku i fundacji Ocean Clean Up, która wcale nie potrzebuje dużo do działania?! Długo… I z wielkim z trudem się to udało. Ci, którzy interesują się ekologią, już dawno o Ocean Clean Up słyszeli. Kiedy jeszcze było tylko zamysłem. Kolejne 90% ludzi, którzy mają to gdzieś, nie miało o nim pojęcia, a żaden rząd nie kwapił się do wyłożenia kasy. Tymczasem o to walczy Greta – by było o tym głośno i by w każdej dziedzinie pojawił się taki Boyan i taki wynalazek. A przede wszystkim, by każdy z nas wziął się za siebie, a nie zwalał robotę na chłopców, którzy nie mogą już patrzeć na syf wyrządzany naturze. A nie ma tylu geniuszy, którzy są w stanie zwalczyć inne problemy planety, a przynajmniej bez wsparcia społeczeństwa. Ci, którzy wynajdą takie rozwiązania, zostaną zignorowani bez wsparcia społecznego i zadeptani przez korporacje i ich wpływy. I nie może być podziału na żadną lewacką ani prawicową propagandę w kwestii walki o los planety. To obszar, który w żadnym stopniu nie dotyczy sporu na tej linii. Jest tylko jedna propaganda – tych, którym ekologia psuje biznesy i umożliwia dalsze przerzucanie kosztów swojej produkcji na nas wszystkich, na nasze dzieci, na dzikie zwierzęta i na cierpienie zwierząt hodowlanych.

    Kolejny zarzut to, że Greta otrzymuje wsparcie finansowe ze strony firm, które robią biznesy związane z OZE (Odnawialnych Źródeł Energii) albo z produkcją roślinną.  Nawet jeśli mają na sumieniu coś te firmy i coś dewastują, to i tak dewastują planetę, społeczeństwa i gospodarki krajów nierozwiniętych i szkodzą w stopniu znacznie mniejszym niż biznesy obecnie rządzące światem. IKEA, która wspiera Gretę, to firma, która może szkodzi, ale ciągle szuka rozwiązań proekologicznych i zużywania mniejszych surowców, dba o pracowników i szkody wyrządzone przy całej swojej produkcji, by było ich jak najmniej, w przeciwieństwie do dziesiątek innych, firm, które nie dbają o to… wcale. To takie straszne dla kogoś, że ktoś, kto działa w rynku odnawialnych i mniej szkodliwych energii sponsoruje Gretę, ale nie przeszkadza mu to, że koncerny naftowe i produkcji mięsa przekupują – nie nastoletnich aktywistów – ale całe rządy i polityków?!

    No i mój ulubiony argument – religia. Jeśli w Twoim mniemaniu, czy wyznawanej wierze, człowiek jest lepszy od zwierzęcia, to żadne usprawiedliwienie do zadawania cierpienia na masową skalę. Nie tylko zwierzętom hodowlanym, ale dzikim i całej naturze, która jest pod to niszczona. Jeśli człowiek ma pokazać swoją wyższość wobec zwierząt, to powinien to udowadniać właśnie HUMANITARYZMEM, szukaniem rozwiązań swoim intelektem, swoją moralnością i etycznością. A nie myśleć tylko o kasie i komforcie. Aktualny stan rzeczy, to także działanie wbrew Bogu. Jako osoby, które przyczyniają się do rujnowania świata, który (jak część z Was wierzy) on stworzył, jest niszczeniem jego dzieła, więc działaniem wbrew Niemu. To chów masowy/produkcyjny przyczynia się obecnie do największej dewastacji natury, środowiska i wyginięcia kolejnych gatunków zwierząt – świata stworzonego przez Boga.

    Nawet papieża Franciszka opętali diabelscy aktywiści i stał się jednym z nich poprzez Synod Amazoński, bo nawet on zrozumiał, jak gigantyczny i ważny to problem.

    Jeśli chcesz więcej rzetelnych, ciekawych, inspirujących i przerażających wiadomości o bardzo różnorodnej tematyce z zakresu ekologii, to ogromnie polecamy konto na facebook Dziennikarz dla Klimatu – Szymon Bujalski
    lub Ekowyborca
    oraz …
    …źródła:

     

    POMOC PSOM W GWATEMALI

    POMOC PSOM W GWATEMALI

    Strony Dogs Of Lanquin na facebook i instagram , gdzie każdy będzie mógł śledzić działania i postępy w ramach akcji oraz będą one, niejako, bazą psów poddanych leczeniu: instagram https://www.instagram.com/dogsoflanquin/ oraz facebook https://www.facebook.com/dogsoflanquin/

    I. CO CHCEMY ZROBIĆ?

    AKTUALIZACJA: AKCJA ZAKOŃCZONA POWODZENIEM – co udało się zrobić oraz dokładne rozliczenie zrzutki znajdziesz w “aktualnościach” na stronie zrzutki. Tutaj tylko krótko:

    – 70 zwierząt (67 psów, 3 koty) przyjętych do oględzin przez weterynarza w ciągu 2 dni:
    • 49 (22 suki, 27 psów) wykastrowanych i wysterylizowanych,
    • 3 koty (2 koty, 1 kocica) wykastrowanych,
    • wszystkie psy otrzymały jakieś leczenie: pastę odrobaczającą, w razie potrzeby – kurację na świerzba – oraz obroże przeciwpchelne, (niektóre) wyprawki w postaci karmy i witamin,
    • pozostałe psy nie przeszły zabiegów, gdyż były zbyt osłabione lub miały poważne, nieleczone schorzenia (epilepsja, erlichioza) i nie mogły zostać poddane zabiegom, bo by ich nie przeżyły, bądź były za młode,
    • były też suki w czasie cieczki i one też nie mogły przejść zabiegu,
    • 3 suki były świeżymi matkami i zabiegi pozbawiłyby je całego mleka i pożywienia dla szczeniąt oraz osłabiłoby je to, więc też nie zostały poddane zabiegom.
    • 1 pies poddany eutanazji, podjęliśmy taką decyzję, gdyż pies bez właściciela, miał ogromnie zaawansowane stadium mięsaka Stickera, musiałby mieć amputowaną łapę z zaawansowaną infekcją, miał ogromną infekcję świerzba skórnego na całym ciele, jego organizm był ogólnie poważnie wyniszczony),
    • 1 pies powinien zostać poddany eutanazji z powodu zaawansowanego stadium mięsaka Stickera, ale miał właścicieli, więc pozwoliliśmy by umilili mu dzień i przyszli z nim wieczorem na uśpienie. Niestety… nie pojawili się – to dla nas nauczka, by od razu usypiać zwierzęta, które zagrażają pozostałym, przenosząc tak groźną chorobę,
    • 18 psów złapaliśmy z ulicy, resztę ktoś przyprowadził

    1. Kastracja i sterylizacja psów w wiosce Lanquin w Gwatemali. W tym celu stworzyliśmy zbiórkę https://zrzutka.pl/z/psy-gwatemala

    Wnioskowana kwota umożliwi nam przeprowadzenie zabiegów na ok. 60 psów. Psów w Lanquin i okolicznych osadach jest znacznie, znacznie więcej (trudno to oszacować, ale może ich być kilkaset). Zatem, im więcej uda się pozyskać funduszy, tym więcej psów uda się poddać zabiegom. Stąd nasze próby włączenia do akcji miejscowych obiektów i instytucji – o czym w dalszej części.

    2. Przy przeprowadzaniu zabiegów, wykorzystane zostanie przebywanie psów pod narkozą i opatrzone zostaną wszelkie rany, kontuzje oraz obcięte pazury.

    3. Kuracja zastrzykami w celu wyleczenia i powstrzymania panującej w Lanquin u psów epidemii świerzba skórnego.

    4. Zabezpieczenie psów obrożami przeciw insektom (pchłom, kleszczom, komarom) i jednoczesne ich oznakowanie tym sposobem na potrzeby tego projektu i przyszłych działań.

    5. Zaszczepienie przeciw chorobom wirusowym tych psów, które nie są jeszcze nimi zarażone (podanie szczepionki tym, które są już zainfekowane, grozi ich śmiercią).

    6. W recepcji hoteli i innych obiektów, które zdecydują się wspierać akcje, ustawimy zapieczętowane puszki na zbiórkę datków i darowizn na poczet kontynuacji oraz rozwój akcji po naszym wyjeździe stąd.

    7. Podnieść świadomość mieszkańców na temat właściwego dbania o psy, ich aktualnego bólu i cierpienia, negatywnego oddziaływania obecnego stanu i sytuacji na wizerunek wioski, okoliczny ekosystem oraz zdrowie ludzi.

    8. Pokazanie tutejszym właścicielom hoteli, że skoro czerpią korzyści z tego rejonu, powinni dać coś od siebie. Pokazać im, że nie jest to takie skomplikowane przedsięwzięcie. Nie będzie to proste zadanie. Po pierwsze, dlatego, że hoteli nie ma tutaj tak dużo, są od siebie oddalone o kilka kilometrów i często nie ma właścicieli na miejscu. Po drugie, wiele z nich zarządzanych jest przez osoby całkowicie obojętne na los psów, a wręcz same je trujące i krzywdzące (np. zabiją je, gdy wejdą na ich teren). Po trzecie… wiecie jak to jest z wieloma właścicielami biznesów, zwłaszcza w takich miejscach, nie interesuje ich nic więcej niż własny zysk. Dlatego będziemy starali się im pokazać, że to także w ich interesie, m.in. w celu promocji miejsca i poprawy jego wizerunku w oczach turystów.

    9. Na ostatnim miejscu, jako dodatek jeśli starczy funduszy, jest zamówienie maszyny do automatycznego dawkowania psiej karmy, wysypywanej po wrzuceniu drobnej sumy. Ustawienia jej pod urzędem miasta (ze względu na bezpieczeństwo). Umożliwi to turystom i lokalnym na chociaż minimalną poprawę sytuacji psów.

    II. PO CO? CO TO ZMIENI?

    Miejscowe psy są zaniedbane, schorowane, czasem zagłodzone: świerzb skórny i uszny, grzybica, pchły i infekcje skórne, częste są epidemie kaszlu kennelowego (odpowiednik ludzkiego zapalenia płuc), dirofilariozy – robaczycy serca (pasożyta, który bytuje – wyjada serce psa), a także najgorszego – mięsaka Stickera – psiego nowotworu zakaźnego. Jest to jeden z 3 na świecie rodzajów nowotworu, który roznosi się na kolejne osobniki drogą zakaźną, tak samo jak choroby wirusowe i bakteryjne (w Polsce niemal on już nie występuje).

    Nowotwór rozprzestrzenia się głównie poprzez kontakty płciowe. Dlatego tak ważne jest wysterylizowanie psów, którego następstwem jest spadek popędu seksualnego, co diametralnie obniża ryzyko zakażenia. Jedynym sposobem leczenia nowotworu jest chemioterapia, która jest kosztowna i nieosiągalna dla tutejszych właścicieli psów, a tym bardziej dla psów bezpańskich. Tylko akcja sterylizacji i kastracji może zatrzymać, a przynajmniej znacząco ograniczyć, ten zamknięty krąg psiego cierpienia, a także niekontrolowane rozmnażanie się psów.

    Psy często są karmione tylko plackami kukurydzianymi (popularnymi dla tego regionu tortillami, które nie mają dla nich żadnych wartości odżywczych), psy są często połamane i pokaleczone na skutek agresji ludzi i wypadków z udziałem samochodów oraz motocykli.

    – zwiększyć świadomość mieszkańców, wzbudzić u nich empatię, wyjaśnić, że psy posiadają takie same emocje, odczuwają smutek i ból jak ludzie,

    – chcemy im pokazać, że warto dbać o psy,

    – psy będą zdrowsze, nie będą roznosiły chorób i rozmnażać się. Dzięki temu, że zmniejszy się ich populację, będzie łatwiej o nie zadbać. Po kastracji i sterylizacji będą spokojniejsze (zmienia się produkcja hormonów) oraz ukróci się popularność zakaźnego raka. Psy będą żyły dłużej przez co staną się mądrzejsze i mieszkańcy pozytywnie odczują tę różnicę.

    – zdrowsze i szczęśliwsze psy wpłyną również na poprawę zdrowia mieszkańców wioski (nie będą roznosiły chorób – np. świerzba, obroże zabiją chociaż część pasożytów np. pchły czy kleszcze),

    – psy chore i wygłodniałe zagrażają okolicznej, naturalnej faunie. Wygłodniałe psy mogą polować oraz roznosić choroby na zwierzęta innych gatunków żyjące w okolicy. Niektóre choroby mogą też przenosić się na ludzi.

    Co dla nas bardzo ważne, nie chcemy byśmy to my, Polacy, wszystko tu finansowali, bo sami w naszym kraju mam wiele do naprawienia. Chcielibyśmy być zmianą, która da podstawy, by wszystko ruszyło. Żeby pokazać mieszkańcom, że można wziąć sprawy w swoje ręce, że wspólnie można realizować takie akcje i że warto dbać o psy. Chcemy dać narzędzia do zmian i przykład, bo sami pewnie wiecie z własnego doświadczenia, że najtrudniej jest zrobić ten pierwszy krok. Chcemy by działania tego projektu trwały dalej, po naszym wyjeździe. Dlatego tak zależy nam na zaangażowaniu władz i hoteli w celu dalszego własnego finansowania.

    III. CO JUŻ JEST ZORGANIZOWANE:

    1. Weterynarz z dwojgiem swoich pomocników gotowi do przeprowadzenia i udziału w akcji w ramach wolontariatu w razie uzbierania funduszy na minimum 30 psów. Fundusze potrzebne są na zakup materiałów medycznych, leków i niezbędnej logistyki – najbliższe miasto znajduje się 2 godziny drogi z Lanquin i stąd trzeba przetransportować sprzęt weterynarza i artykuły.

    2. 80 obroży przeciw insektom firmy Selecta HTC, które przekazali nam (Podróże z Pazurem), podczas naszej 4-miesięcznej przerwy w podróży. Przerwy spędzonej w Polsce w okresie od października 2019 r. do stycznia 2020 r.

    3. Pomysłodawcy gotowi poświęcić siły, czas i swoje wpływy do przeprowadzenia akcji,

    4. Dokument (przetłumaczony na język hiszpański i angielski) z planem realizacji projektu i wniosek do miejscowych władz z prośbą o pomoc w jego realizacji – udało nam się już osobiście go złożyć i porozmawiać z burmistrzem miasteczka, który zadeklarował wsparcie projektu ze strony lokalnych władz (proszę, pamiętajcie, to bardzo uboga mieścina, tutaj nawet nie istnieje system zbierania śmieci, każdy je po prostu pali i miejscowe władze – wybrane zaledwie miesiąc temu – starają się chociaż to zmienić i edukować ludzi). Pomogą m.in.: udostępnieniem miejsca do zabiegów oraz odpoczynku psów, ochroną weterynarza, jego pomocników i sprzętu (okazać się może, że będą musieli tutaj nocować), osobę tłumacząca z hiszpańskiego na k’eqchi’ (wielu miejscowych nie zna nawet hiszpańskiego, a tylko pozostałości języka majów i plemiennego), poinformowaniem mieszkańców oraz pomoc jednego pracownika w wyłapaniu psów bezdomnych. Nie są znane niestety możliwości stricte finansowej pomocy władz, będą one ustalane na następnych spotkaniach.

    – wstępne projekty puszek na zbiórki i metoda ich funkcjonowania,

    – dokument namawiający miejscowe hotele (przetłumaczony na język angielski i hiszpański) i inne obiekty do zaangażowania się w akcje i przekazanie m.in. więcej funduszy, co umożliwi przeprowadzenie zabiegów na większej ilości psów i kontynuowanie akcji w przyszłości.

    -Strony Dogs Of Lanquin na facebook i instagram , gdzie każdy będzie mógł śledzić działania i postępy w ramach akcji oraz będą one, niejako, bazą psów poddanych leczeniu: instagram https://www.instagram.com/https://www.instagram.com/dogsoflanquin/dogsoflanquin/ oraz facebook https://www.facebook.com/dogsoflanquin//

    IV. ORGANIZATORZY:

    1. Podróże z Pazurem czyli my, Iza i Piotr Miklaszewscy, wraz z naszym psem, Snupim, od sierpnia 2017 r. realizujemy autostopową podróż dookoła świata. Pod nazwą Podróże z Pazurem odnajdziecie nas na kanałach instagramfacebook i youtube, a tu możecie przeczytać o nas więcej: https://www.podrozezpazurem.pl/o-nas/

    2. Hotel Viñas – współwłaściciel i cześć obsługi, która już się zaangażowała i wykonała dużo pracy m.in. przy tłumaczeniu (o czym przeczytacie dalej)

    3. Każdy z Was, kto dołączy i pomoże nam zmienić życie psów i całej wioski, a także dzikich zwierząt żyjących w okolicy

    V. CZEMU MIAŁBYŚ WESPRZEĆ PROJEKT?

    Jeśli nie Ty, to kto pomoże tym psom? Wspólnie możemy więcej i zrobić to lepiej. Czerpiemy korzyści z bycia turystami w wielu zakątkach świata, z zacofania tych krajów i panujących w nich niskich cen, więc dajmy coś od siebie i pomóżmy zadbać o większy kawałek świata.

    Podczas naszej podróży widzimy mnóstwo wspaniałych widoków i miejsc. Ale tuż obok nich dzieją się prawdziwe tragedie, których większość turystów – zauroczonych swoim krótkim urlopem – nie dostrzega. A może nie chce dostrzec i celowo ignoruje. Podać możemy mnóstwo przykładów, jak np. turyści na barkach po rzece Amazonce, którzy cieszą się, że kupują sok ze świeżo wyciskanego owocu mango za równowartość 1 zł. Nie dostrzegają, że soki te sprzedawane są w plastikowych torebkach śniadaniowych, które zostaną albo wrzucone bezpośrednio do wody albo spalone na nabrzeżu rzeki. A sprzedawcą soku jest 8-letnie dziecko, które spędzi tak całe swoje życie…

    Z racji posiadania psa oraz świadomości, jak wiele mu zawdzięczamy (bo to on zapoczątkował zmianę trybu naszego życia), wyjątkowo porusza nas widok bezpańskich, i na wpół bezpańskich, psów. W miasteczku Lanquin w Gwatemali (położonego obok jednej z największych atrakcji tego kraju – naturalnych basenów na rzece, zwanych Semuc Champey), na równi z niektórymi rejonami w Wenezueli czy Boliwii, widzieliśmy psy w najgorszym stanie, z dotychczasowych 40 odwiedzonych przez nas krajów.

    W wielu miejscach na świecie widzieliśmy też psy w fatalnych stanach i źle traktowane, nie zrobiliśmy z tym nic, przerastało nas to. Ale mnóstwo ludzi, jak zobaczyło naszego psa: czystego, wychowanego, reagującego na komendy i przyjaznego, to zmieniło swój sposób patrzenia na psy. W tym ludzie, którzy nie lubili albo bali się psów. Wierzymy, że pokazując inteligencję psów, ich umiejętność poprawiania nam, ludziom, humoru, to wiele osób zacznie je darzyć większym szacunkiem i miłością. Teraz jest inaczej, sprzyjające okoliczności (obecność Pauliny – Polki, która pracuje w hotelu Vinas, koneksje, które ma, i jej perfekcyjna znajomość języka hiszpańskiego) pozwalają nam połączyć nasze siły i podjąć zakrojone na dużą skalę działania.

    Świadomość społeczna, edukacja, przez co poziom empatii, są tutaj wyjątkowo niskie. Zwłaszcza, że większość osób żyje tu w skrajnym ubóstwie i fatalnych warunkach sanitarnych. Ludzie nie mają możliwości i nie potrafią zadbać o samych siebie. Na dodatek leki i preparaty dla psów są w Gwatemali bardzo drogie (wiele cen jest ponad dwukrotnie wyższych niż w Polsce). Wierzymy, że będzie to punkt zapalny, fundament pod uświadamianie i rozbudzenie empatii u miejscowej ludności co do losu psów. Liczymy na to, że uda nam się przekonać chociaż część tych mieszkańców, którzy roszczą sobie prawa własności do poszczególnych psów (pomimo że nie potrafią, nie chcą, a czasem nawet nie wiedzą jak i nie mają funduszy, by o nie zadbać), do pokrycia chociaż części kosztów operacji ich psów. A władze regionu i miejscowe hotele do dofinansowania, by kontynuować pracę na kolejne, mniejsze zgrupowania domostw oraz pozostałe psy, których nie uda się zebrać w pierwszym etapie akcji.

    Weterynarz uzgodniła z nami warunki, że jeśli uda się zebrać przynajmniej

    30 psów, to jest w stanie zamknąć koszt sterylizacji jednego psa w 150 quetzalach (miejscowa waluta quetzal to 1 GTQ = 50 groszy polskich), a suki w 250 GTQ (najlepsze rezultaty da sterylizacja suczek, dlatego starać będziemy się zgromadzić ich przewagę).

    VI. CO POTRZEBUJEMY I CO TRZEBA ZROBIĆ:

    1. Znaleźć miejsce do przeprowadzenia operacji (weterynarz nie jest w stanie przeprowadzić operacji byle gdzie. Musi to być miejsce: bezpieczne, spokojne i stosunkowo sterylne, nie jest też w stanie jednego dnia zoperować wszystkich zgłoszonych psów, więc sprzęt medyczny musi być pod ochroną, po operacji psy muszą przez kilkanaście do kilkudziesięciu godzin mieć miejsce do odpoczynku i wstępnego zagojenia ran) – teoretycznie, do zapewnienia tego zadeklarowały się miejscowe władze.

    2. Poinformować mieszkańców o akcji (plakaty, wizyty osobiste, komunikat z samochodu lokalnych władz) – mamy w tej kwestii zadeklarowane częściowe wsparcie ze strony władz lokalnych, ale musimy przygotować projekt plakatu i treść komunikatu.

    3. Pozyskać wolontariuszy/ochotników do pomocy, zarówno do przeprowadzenia rejestru, wyłapania psów bezpańskich, jak i zadbania o nie: przed, w trakcie i po zabiegach (napoić, skontrolować rany i ogólny stan, wyprowadzenie, zdjęcie szwów, itd.).

    4. Zorganizować bazę danych/zapisów psów mających wziąć udział w akcji.

    5. Przeprowadzić rejestr psów wziętych z ulicy (bezdomnych) i zgłoszonych (przez osoby zgłaszające prawa własności do poszczególnych psów). Rejestr będzie obejmował m.in. wykonanie im zdjęcia i przypisanie numeru, który zapisany zostanie także na obroży przeciw insektom.

    6. Zdobyć materiałów (plexiglass lub duże – 20-litrowe – baniaki po wodzie) oraz wykonawcę do zrobienia pudełek na datki i darowizny. Pudełka muszą mieć konstrukcję, która zapewni transparentność zbiórki oraz zabezpieczy przed nieautoryzowanym i złodziejskim wyciąganiem zebranych dóbr.

    7. Stworzyć dokument do podpisania dla właścicieli psów, że akceptują ryzyko zgonu lub komplikacji u psa po przeprowadzeniu zabiegów. Wyjaśnienia w nim także celu działań, a następnie przekazania zaleceń, by psy mogły dojść do siebie. By właściciele nie mogli się domagać żadnych roszczeń w razie powikłań, których najbardziej prawdopodobnym powodem byłby ogólny fatalny stan zdrowia psa w momencie przyjęcia do akcji, wynikający z długotrwałego zaniedbywania psa przez osobę roszczącą sobie rzekome prawa własności.

    8. Zdobyć FUNDUSZE na przeprowadzenie akcji: zabiegi i kuracje, wyżywienie weterynarza i jego pomocników/wolontariuszy, dystrybucja plakatów i formularzy, wykonanie puszek na darowizny i datki, koszty transportu niemedycznych materiałów związanych z akcją i ludzi w razie konieczności załatwienia spraw poza Lanquin (detale wydatków w dalszej części tego dokumentu). Wyżywienie nas samych (Podróże z Pazurem) podczas akcji, której zorganizowanie i przeprowadzenie zajmie co najmniej 3 tygodnie.

    VII. KOSZTA – planowane WYDATKI:

    (Przy minimum 30 psach – tyle psów musi zostać minimum zebranych, by weterynarz była w stanie przeprowadzić najważniejszą część akcji – sterylizację – w podanych jej kosztach). Psów w Lanquin i okolicznych osadach jest znacznie, znacznie więcej, trudno to oszacować, ale psów może być w miasteczku i okolicznych osadach ponad kilkaset. Zatem im więcej uda się pozyskać funduszy, tym więcej psów uda się poddać akcji. Stąd nasze próby włączenia do akcji miejscowych obiektów i instytucji. Fundusze nie pokrywają pracy weterynarza, który zgodził się wykonać to w ramach wolontariatu, fundusze pokrywają niezbędne materiały medyczne oraz leki i transport niezbędnego sprzętu.

    Waluta gwatemalska to guetzal, 1 zł (PLN) to ok. 2 quetzali (GTQ).

    1. Kastracja i sterylizacja:

    – 250 quetzali (GTQ) za sukę i 150 GTQ za psa

    – zakładamy droższą wersję, same suczki (ponieważ od strony pragmatycznej większy rezultat daje sterylizacja suczek niż kastracja psów)

    7 500 quetzali (czyli ok. 3250-3500 zł)

    Przypominamy, chcemy zebrać 10 tys. zł, co powinno starczyć na około 60 psów = 7 tys. zł ich kastracja/sterylizacja i 3 tys. zł na resztę działań.

    2. Kuracja zastrzyków przeciw świerzbowi:

    – 20 GTQ za zastrzyk, a potrzebne są dwa (drugi po 2-3 tygodniach) czyli= 40 GTQ za psa

    Przy 30 psach:

    = 1200 quetzali (czyli ok. 600 zł)

    Przy 60 psach = 1200 zł.

    3. Szczepienie na choroby wirusowe – koszt stosunkowo wysoki, bo 125 GTQ za psa, więc z weterynarzem należy ustalić indywidualnie, który pies może je dostać, gdyż wiele psów zostało już tutaj zarażonych i przeżyło np. nosówkę. Gdy poda im się szczepionkę, umrą.

    Zobaczymy ile psów się nadaje i ile funduszy zostanie. Szczepionka i tak może zostać podana najwcześniej po tygodniu od zabiegów kastracji/sterylizacji.

    4. Odrobaczanie – uzgodnić z weterynarzem koszt i sens.

    5. Jedzenie dla psów (bezpośrednio przed i po operacji psy nie mogą nic jeść, jednak w razie konieczności wydłużenia opieki nad psami szczególnie zaniedbanymi). Niektóre psy są zaniedbane i ich wypuszczenie zaraz po operacji może grozić ich śmiercią z osłabienia. Dlatego chcemy zebrać przynajmniej 50 kg = 320 GTQ = ok. 160 zł – na najtańszą, najbardziej popularną tutaj karmę. Niezbyt dobra ani zdrową, ale lepsze to, niż nic lub, wspomniane, kukurydziane tortille. Więcej funduszy pozwoli na zakup karmy lepszej jakości i jej większą ilość. Lepsze karmy są tu kosmicznie drogie (jakieś 30-40% droższe niż w Europie czy USA).

    6. Dodatkowe wydatki, trudne do określenia:

    – sznur na smycze i obroże do ich kontrolowania w trakcie przeprowadzania akcji,

    – rękawiczki jednorazowe dla pomocników i wolontariuszy

    – rękawice i inne ubrania chroniące wolontariuszy i pomocników przed niekontrolowanymi reakcjami psów oraz pchłami, wszami i brudem psów.

    – koce, ręczniki – cokolwiek do zrobienia posłań dla psów po zabiegach sterylizacji

    – pojemniki na wodę.

    – stworzenie puszek na darowizny i dobra – w zależności od ilości, a zatem ilości obiektów i instytucji, które dołączą do akcji,

    – wydruk plakatów,

    – niespodziewane wyjazdy i transport towarów lub ludzi,

    – wszelkie drobne, niespodziewane wydatki

    – wyżywienie nas (Podróże z Pazurem) na czas trwania akcji (ok.2-3 tygodnie). Nocleg mamy zapewniony w hotelu Viñas. Wyżywienie to ok. 30 – 50 GTQ quetzali na osobę dziennie (15-25 zł) czyli za naszą dwójkę ok. 50 zł. Transport – już teraz musieliśmy w tej sprawie jechać ze stolicy Gwatemala City i teraz musimy tam wrócić, 8 godzin jazdy (staramy się i będziemy starali jeździć autostopem, ale to nie zawsze jest wykonalne). Poza tym doładowania kredytu do telefonu, by mieć internet, by działać oraz relacjonować akcję w social mediach (w Lanquin nie ma normalnego dostępu do internetu, często wyłączany jest prąd i woda). Chcielibyśmy zrobić z tego coś w rodzaju reportażu, pokazać w nim jak ta cała akcja przebiega, po co i dlaczego, oraz by wszystkim darczyńcom pozwolić „być tu razem z nami”. Problemem takich zbiórek jest to, że często są zbierane pieniądze, a potem są podziękowania i nikt za bardzo nie wie, co się wydarzyło. My chcielibyśmy być w naszych działaniach transparentni i motywować innych do podjęcia podobnych akcji w innych miejscach na świecie.

    VIII. JAKĄ MASZ PEWNOŚĆ, ŻE ŚRODKI TRAFIĄ NA PODANY CEL?

    Cel główny to sterylizacja i kastracja – będziemy udostępniać bazę danych psów poddanych zabiegowi i leczeniu pobocznemu, więc każdy będzie mógł łatwo zweryfikować ich liczbę. Koszty kastracji są podane wyżej. Możemy, też udostępnić rachunki, które zgromadzimy, jeśli weterynarz będzie mogła nam je udostępnić. Postaramy się prowadzić też dokładny rejestr wydatków. Ręczymy za nasze uczciwe działania swoim wizerunkiem, reputacją i dotychczasowymi działaniami, trwającymi od 4 lat. 4 lat blogowania. Nie chcemy tego stracić, bo chcemy w przyszłości móc realizować takie i podobne akcje – na świecie, jak i w Polsce (jak kiedyś, gdy udało nam się pozyskać obroże przeciwpchelne od firmy Selecta HTC dla Stowarzyszenia Psi-jaciel Schroniska dla bezdomnych zwierząt we Wrześni i schroniska dla bezdomnych zwierząt w Mielcu – dowód TUTAJ czy sprzęt video dla fundacji TROP , czy wtedy, gdy przez 2 tygodnie pracowaliśmy nad artykułem o tragicznym losie psów rasy Galgo i Podenco w Hiszpanii).

    Konto bankowe, na jakie przekazane zostaną fundusze z tej zbiórki, zostanie przeznaczone tylko na ten cel, oddzielone od naszych pozostałych kont.

    Pomimo przekroczenia wnioskowanej kwoty, WCIĄŻ MOŻNA PRZEKAZYWAĆ ŚRODKI. Więcej pieniędzy oznacza, najzwyczajniej, poddanie zabiegom większą ilość psów. Ewentualnie – jeśli uda nam się pozyskać sensowne wsparcie ze strony lokalnych hoteli oraz instytucji i zechcą one kontynuować te działania po naszym wyjeździe – to zachowamy nadwyżkę pieniędzy od Was, by móc zrealizować podobną akcję w innym miejscu. Być może w Meksyku, do którego zmierzamy po Gwatemali. Uwierzcie, miejsc, gdzie taka pomoc jest potrzebna, są tysiące na świecie. Teraz, gdy już wiemy, jak się za to zabrać i mamy wiele dokumentów w języku hiszpańskim, będzie nam łatwiej coś takiego zorganizować. Każdemu z Was, kto chce skopiować nasz pomysł i zrealizować go w innym miejscu na świecie, udostępnimy wszystko – co stworzyliśmy (plan, listę pytań/wątpliwości/zagadnień, WSZYSTKO!), piszcie tylko do nas i dajcie znać, że tego potrzebujecie.

    Problemem takich zbiórek jest to, że często są zbierane pieniądze, a potem są podziękowania i nikt za bardzo nie wie, co się wydarzyło. My chcielibyśmy być w naszych działaniach transparentni i motywować innych do podjęcia podobnych akcji w innych miejscach na świecie.

    Rzeczy przydatne w podróży z plecakiem, te bardziej nietypowe

    Rzeczy przydatne w podróży z plecakiem, te bardziej nietypowe

    Co spakować w podróż? Problem niezwykle poważny przy każdym wyjeździe, ale najbardziej chyba przy tym z dużym plecakiem, tzw. backpacking, kiedy bagaż dźwigamy przed długie godziny na swoich plecach, a przestrzeń mamy wyjątkowo mocno ograniczoną.

    Zaprezentujemy tutaj te mniej oczywiste rzeczy, bo latarka czołówka, nóż, kawałek sznurka, igła z nitką czy sztućce – niezbędnik, to oczywista podstawa. Niektóre z naszych wyborów zaskakują nawet innych długodystansowych podróżników, a my z kolei nie wyobrażamy sobie podróżowania bez nich. Wiele z nich przyda się przy każdym wyjeździe, nawet w ten z walizką, ale w odrobinę bardziej dzikie tereny. Artykuł będzie na bieżąco aktualizowany o kolejne przedmioty, kliknij w poszczególne, by przejść do artykułów szerzej je opisujących. Myślę, że idealnym rozpoczęciem będzie…

    1.  FILTR WODY

    2. FAŁSZYWY PORTFEL 

    3. AKUMULATORY DO ŁADOWANIA W ZASTĘPSTWIE KLASYCZNYCH BATERII

    4. OBIERACZKA/ SKROBACZKA DO ZIEMNIAKÓW

    5. BUTELKA WIELOKROTNEGO UŻYTKU

    6. SCYZORYK lub MULTITOOL

    7. LEKKIE BUTY – NAJLEPIEJ BIEGOWE

    8. Kolejne rzeczy wkrótce…

    Jeśli doceniasz pracę, jaką włożyliśmy w stworzenie tego obszernego poradnika, znacząco on Ci pomógł lub czytanie naszego bloga jest dla Ciebie najzwyczajniej… przyjemnością, to będziemy ogromnie przeszczęśliwi, jeśli zdecydujesz się nam odwdzięczyć i wykonać darowiznę. 

    Ten blog od strony czysto finansowej to dla nas spory wydatek, a nie źródło realnego dochodu (o czym poczytać możecie TUTAJ). Pomóż nam kontynuować naszą działalność iwykonaj darowiznę na konto bankowe 62 1090 1014 0000 0001 3754 5690 Izabella Miklaszewska. Każda złotówka się liczy i nawet taką kwotę możesz przekazać. Jeśli każdy, kto skorzystał z porad zawartych w naszych artykułach przelałby zaledwie po „tej 1 złotówce”, to powinniśmy mieć na koncie grube tysiące, tymczasem żyjemy z miesiąca na miesiąc bez sprzedawania swoich social mediów do reklamowania zupek chińskich i ketchupu i bez wciskania ludziom kitu.

    1. Możesz wesprzeć nas poprzez platformę do zbiórek Patronite – nasze konto https://patronite.pl/podroze-z-pazurem
    2. Lub, jeśli wolisz, poprzez bezpośredni przelew 62 1090 1014 0000 0001 3754 5690 Izabella Miklaszewska (według polskiego prawa, każda osoba fizyczna może każdej innej wykonać darowiznę). Przelew możesz wykonać także poprzez PayPal – na to samo nazwisko i odnośnik do naszego konta paypal.me/zpazurem
    3. Wesprzeć nas także możesz poprzez ZAKUP NASZYCH KOMIKSÓW lub koszulki/bluzy z wzorami naszego autorstwa

    2 wzory bluz i 3 wzory koszulek w wersji damskiej i męskiej dostępne TUTAJ

    TRANSPORT PSA W SAMOLOCIE

    TRANSPORT PSA W SAMOLOCIE

    To w Gwatemali,  po 2 latach i 2 miesiącach nieprzerwanej autostopowej podróży przez lądy i jachtostopem przez oceany i morza, zdecydowaliśmy się na krótką przerwę i wizytę w Polsce. Tym samym – pierwszy lot samolotem dla Snupka. Po 4 miesiącach wróciliśmy (znowu samolotem) w to samo miejsce, by kontynuować naszą wyprawę dookoła świata z psem – BEZ UŻYCIA SAMOLOTÓW.

    W internecie krąży wiele mitów na temat podróżowania z psem w samolocie. By nie komplikować sprawy ani odrobiny bardziej, przejdziemy od razu do konkretów.

    Zacznijmy od możliwych OPCJI LOTU PSA W SAMOLOCIE:

    1. Pies leci pod pokładem samolotu pasażerskiego – co trochę błędnie i dramaturgicznie nazywa się transportem psa “w luku bagażowym”. Należy sprostować, że pies wcale nie leci z bagażami, ale w specjalnej przestrzeni przygotowanej do transportu zwierząt.

    2. Pies leci osobnym lotem niż my, w samolocie transportowym, czyli cargo. Opcja podobna w wielu aspektach do transportu w opcji powyżej. Choć brzmi przerażająco, to tylko pozornie, bo z wielu względów może być nawet spokojniejsza dla psa niż w pod pokładem w samolocie pasażerskim. Chociażby z racji osobnych terminali na lotniskach dla cargo i dłuższych dystansach przelotu, co daje mniej chaosu, mniejsze ryzyko opóźnień oraz przesiadek, które są najbardziej newralgicznym punktem w transporcie zwierzaka, no i skrócenie czasu załadunku).

    3. Pies leci z nami w kabinie pasażerskiej, schowany w swoim transporterze (zazwyczaj z koniecznością umieszczenia go pod fotelem). Opcja możliwa tylko dla małych psów, bowiem istnieją ograniczenia wagi i wymiarów transportera.

    4. Pies leci w kabinie pasażerskiej jako pies, który udziela wsparcia emocjonalnego osobie, z którą podróżuje (czyli ESA – zamienna nazwa ESANEmotional Support Animal). Lecieć tak może niemal każdy pies, ale OSOBA MUSI POSIADAĆ ORZECZENIE/ZAŚWIADCZENIE OD LICENCJONOWANEGO LEKARZA PSYCHIATRY LUB PSYCHOLOGA, ŻE TAKIEGO WSPARCIA POTRZEBUJE. UWAGA AKTUALIZACJA: instytucja zajmująca się lotnictwem cywilnym w USA pod koniec roku 2020 wydała rozporządzenie, które daje liniom lotniczym o wiele większą swobodę w akceptowaniu, a raczej NIE AKCEPTOWANIU tej formy. Niemal wszystkie linie lotnicze w roku 2021 całkowicie wycofały się lub wprowadziły dodatkowe rygorystyczne wymogi. (wycofał się także polski LOT – na marginesie zrobił to w sposób haniebny, bez żadnej wzmianki z uprzedzeniem klientów o nadchodzących zmianach, a nawet anulował taką możliwość osobom, które kupiły bilety przed zmianami – ale niska kultura i jakość LOT’u to osobna historia). Zmiany  to efekt nadużywania tej formy przez ludzi i zabierania na pokład psów, pozwalania im na wszystko: szczekanie, chodzenie luzem, spanie na fotelach, sikanie! Zabieranie do samolotu w ten sposób psów, które mogłyby spokojnie podróżować w transporterze w kabinie (opcja nr 3), lub psów, które z powodzeniem zniosłyby lot pod pokładem.

    5. Pies leci w kabinie pasażerskiej jeśli jest psem przewodnikiem dla osób niewidomych, psem asystującym przy osobie niepełnosprawnej itp. (po angielsku nazywa się go Service Dog (SVAN). Definicja takiego psa w polskim prawie – “odpowiednio wyszkolony i specjalnie oznaczony pies, w szczególności pies przewodnik osoby niewidomej lub niedowidzącej oraz pies asystent osoby m.in. z padaczką czy niepełnosprawnej ruchowo, który ułatwia osobie niepełnosprawnej aktywne uczestnictwo w życiu społecznym”. Zatem potrzebujemy odpowiedniego zaświadczenia o naszej niepełnosprawności oraz zaświadczenie psa, że został do tych zadań przeszkolony.

    Każda z tych opcji ma wiele swoich niuansów, haczyków, szczegółów i ważnych informacji, które omówimy poniżej. Pozwólcie, że pominę w tym artykule możliwość nr 5 oraz 2.

    OPCJA NR 3 – pies w kabinie pasażerskiej, zamknięty w torbie

    Zacznijmy od możliwości przewiezienia psa w kabinie pasażerskiej bez żadnych dodatkowych zaświadczeń. Wersji dla zwykłego “Kowalskiego”.

    Dla nas ta opcja odpada. Chociaż Snupi waży 8,5 kg, to jednak z transporterem byłoby to już około 9,5 kg. Udałoby się znaleźć linię z 10-kg limitem, jednak jego wysokie łapy sprawiają, że jego wysokość “w kłębie” wynosi już 40 cm. Obsługa lotu bez wahania mogłaby więc uznać, że jest on za duży jak na swój transporter. A i sam transporter mógłby zostać uznany za zbyt duży. Ale szczegółowe wyjaśnienia poniżej:

    a) Pies cały czas musi znajdować się w transporterze, a wiele linii wymaga, by transporter cały czas stał na podłodze pod fotelem (przed tobą lub tym, na którym siedzisz).

    b) Zabronione jest, by transporter znajdował się na siedzeniu, ewentualnie transporter można trzymać na swoich kolanach lub pod nogami, ale gdy tylko dochodzi do turbulencji lub innych komplikacj oraz na czas startu i lądowania, transporter musi zostać wsunięty pod fotel.

    c) Co do zasady, w jednym samolocie nie mogą podróżować w kabinie pasażerskiej więcej niż 2 psy (być może jednak istnieją od tego odstępstwa wzwyż czyli np. 3).

    d) Transporter do przewozu psa w kabinie pasażerskiej musi spełniać wymogi linii lotniczych, wymogi bezpieczeństwa i rozmiaru:

    • Ponieważ transporter musi się zmieścić pod fotelem, to dopuszczalny wymiar zależy nie tyle od samej linii lotniczej, ale konkretnego samolotu, jakim realizowany jest przelot (zdarza się, że jedna linia lotnicza ma w swojej flocie 2 czy 3, czy jeszcze więcej, różnych modeli samolotów, więc różne są dopuszczalne wymiary transportera – z powodu różnicy kontrukcji foteli w poszczególnych modelach). Dlatego, przed kupnem biletu, należy skontaktować się z linia lotniczą i dowiedzieć się, jakie wymogi obowiązują na danej trasie.
    • Zazwyczaj wymiary transportera oscylują wokół  45cm (długości) x30 (szerokości) x20 (wysokości)
    • Bezpieczeństwa, bo transporter nie może w chwili jakiejkolwiek awarii i problemów stanowić zagrożenia. Wiele linii nie dopuszcza więc transporetów plastikowych (które mogą popękać i mieć ostre krawędzie) ani, tym bardziej, zawierających stalowe i inne ostre, twarde elementy (krawędzie, rogi, wzmocnienia). Musi to być transporter “miękki”, czyli materiałowy, który w razie potrzeby ułoży się i ugniecie, by wsunąć go bezproblemowo pod fotel
    • Spód/podłoga transportera musi być zabezpieczona, by była wodoszczelna, a raczej siuśkoszczelna, by w razie niespodziewanej psiej toalety nie zanieczyścić podłogi samolotu.

    e) Występuje limit wagi, który dotyczy nie samego psa, ale całości, tj. PSA RAZEM Z TRANSPORTEREM

    • Wbrew krażącym w internecie wypowiedziom, limit ten nie jest określony jednakowo dla wszystkich linii i nie wynosi 6 kg, wiele linii lotniczych dopuszcza 8 kg, zdarzają się takie, które dopuszczają i 10 kg.
    • W praktyce trudno jednak w tej opcji przetransportować psa o wadze większej niż 5-7 kg, ponieważ występuje druga regulacja – komfort psa.

    f) Zgodnie z regulacją “komfortu”, pies musi być w stanie w swoim transporterze stanąć na wyprostowanych łapach i mieć możliwość swobodnego obracania się w nim. Jak to linie lotnicze ładnie nazywają, “pies może podróżować w transporterze odpowiednim do swojej wagi i rozmiarów”.

    • Choćbyście nie wiadomo jak uważali powyższą zasadę za głupią. Choćbyście doskonale znali swojego psa i wiedzieli, że jemu nie przeszkadza kilka godzin w nie do końca komfortowej pozycji i jakbyście nie uważali tego za głupie, że przecież psu nie stanie się krzywda od tej chwili dyskomfortu to… nie wy o tym decydujecie!
    • O tym, czy psu jest wystarczająco komfortowo, decyduje obsługa lotu, a więc doraźnie – w chwili odprawy już na lotnisku – dowiecie się, czy na pewno zostanie wasz pies wpuszczony do kabiny pasażerskiej.

    Jak widzicie, próby naciągnięcia czy zignorowania powyższych wymogów mogą być ryzykowne. Choć doszły do nas głosy od kilku osób, że ich psy nie do końca mieszczą się w swoje transportery oraz przekraczają limit wagi, a bezproblemowo przetransportowane zostały w takiej opcji, to my jednak przestrzegamy. Niech każdy decyduje za siebie, ja nie chcę by przeze mnie chociaż jedna osoba miała gigantyczny problem, bo akurat jej psa zważą i nie wpuszczą. Przykładowo, internet pełen jest opowieści o tym, co komu przeszło w bagażu podręcznym, np. maczeta. Tymczasem innej osobie, na ten samej trasie, w tej samej linii, nie przeszedł obcinacz do paznokci… Musicie pamiętać, że zawsze może się trafić ktoś z obsługi lotu, kto będzie miał zły humor czy po prostu jest strasznym dupkiem przez całe swoje życie, czy nienawidzi psów, albo wręcz kocha je tak mocno, że faktycznie uważa ich transport w odrobinę przymałym transporterze za krzywdę… i nie zgodzi się na wpuszczenie psa do kabiny. Wtedy opcje zostają dwie: albo pies leci pod pokładem w “luku bagażowym” (co jest trudne do zorganizowania w kilkadziesiąt minut, bo potrzebujecie tam zupełnie innej klatki, do tego odpowiednio wypasożonej) albo rezygnujecie i tracicie swoją podróż (bilet). Czy dostaniecie jakikolwiek zwrot pieniędzy, zależy tylko od wykupionego ubezpieczenia i waszych umiejętności pisania odwołań, skarg itp.

    g) Kilka luźniejszych uwag związanych z psem w kabinie pasażerskiej w transporterze:

    • Niektóre arabskie, czy może raczej muzułmańskie, linie lotnicze nie dopuszczają tej opcji transportu psa, np. Qatar, Emirates (za to dopuszczają transport ptaków, np. sokołów…), ale Turkish Airlines już dopuszcza.
    • Takiej opcji transportu nie dopuszczają też europejskie tanie linie lotnicze jak Wizzair, Ryanair, ani też np. amerykańskie Spirit, ani większość tanich linii lotniczych świata.
    • Wiele linii lotniczych nie dopuszcza transportu buldogów i innych psów z “krótkimi pyskami”, czyli z ras brachycefalicznych. Linie boją się, że ich wady genetyczne, które wywołują licznie schorzenia (w tym m.in. problemy z oddychaniem i termoregulacją, a krok dalej – układu krążenia), w połączeniu z odmiennym ciśnieniem oraz stresem w trakcie transportu, skończą się śmiercią psa. Przewoźnicy nie chcą za to odpowiadać (co jest całkowicie zrozumiałe i od nas również apel – nie kupujcie upośledzonych genetycznie pokrak, które cierpią każdego dnia swojego życia – i nie chodzi tutaj o nasze estetyczne gusta, tylko o powszechne, liczne oraz – co najważniejsze – potwierdzone naukowo wady genetyczne ras brachycefalicznych. Wad, która powodują, że te psy nie funkcjonują normalnie, cierpią na liczne schorzenia i nie mogą w pełni realizować swoich potrzeb fizycznych oraz mentalnych. Wystarczy odpalić przeglądarkę internetową i  dowiedzieć się więcej na ten temat (przykładowy artykuł). Zdecydowanie warto, zwłaszcza posiadając psa z tych ras. Niestety większość hodowców nie tylko utrzymuje, ale wręcz pogłębia, te wady. Zamiast walki z tym i próbą poprowadzenia tej rasy w zdrowe cechy fizyczne, dającą psom kondycję i warunki umożliwiającą im realizację ich potrzeb. Jeśli chcesz kupić psa, wybierz psa innej rasy, by rynek tworzenia psów z wadami upadł. Gdy nie będzie popytu, nie będzie podaży.  Jeśli takiego adoptujesz, przeprowadź kompleksowe badania, by mieć pełen obraz jego stanu. Jedną z najczęstszych przyczyn zgonów psów w transporcie są bowiem właśnie niezdiagnozowane choroby układu krążenia.
    • Wiele linii nie akceptuje również transportu psów ras uznawanych za “niebezpieczne” czy “agresywne”. Linie mogą mieć swoje własne wykazy, w zależności też od kraju, do którego lecą.
    • Pies podróżujący w ten sposób, w wielu liniach lotniczych zastępuje wasz bagaż podręczny,. Automatycznie wiąże się to z tym, że nie możecie zabrać do samolotu innej torby lub musicie wykupić dodatkowy bagaż podręczny.
    • Nawet jeśli nie macie więcej bagażu podręcznego, to często linie i tak doliczą dodatkową opłatę za transportowanie psa. Opłaty zaczynają się od 50 dolarów/euro wzwyż.

    Podsumowując, jeśli chcecie skorzystać z tej opcji, to przed zakupem biletów koniecznie skontaktujecie się z linią lotniczą. Jak zauważyliście, regulacje poszczególnych linii lotniczych dość mocno się od siebie różnią. Wprawdzie wiele informacji odnajdziecie na oficjalnych stronach internetowych linii (wyszukujcie zagadnienia “pet policy”), to i tak musicie potwierdzić dostępność miejsca dla psa w samolocie realizującym połączenie oraz ustalić warunki finansowe.

    OPCJA NR 4 – pies jako wsparcie emocjonalne pasażera (ESA)

    Iza od zawsze bała się latać. Ja, po 4-ech latach od ostatniego lotu, również nie czułem się zbyt komfortowo. Snupi za to, jak widać, ma w głowie tylko drapanko po brzuchu, nieważne w jakich warunkach.

    a) ESA / ESAN to pomysł, który powstał w Stanach Zjednoczonych.

    UWAGA AKTUALIZACJA: instytucja zajmująca się lotnictwem cywilnym w USA pod koniec roku 2020 wydała rozporządzenie, które daje liniom lotniczym o wiele większą swobodę w akceptowaniu, a raczej NIE AKCEPTOWANIU tej formy. Niemal wszystkie linie lotnicze w roku 2021 całkowicie wycofały się lub wprowadziły dodatkowe rygorystyczne wymogi. (wycofał się także polski LOT – na marginesie zrobił to w sposób haniebny, bez żadnej wzmianki z uprzedzeniem klientów o nadchodzących zmianach, a nawet anulował taką możliwość osobom, które kupiły bilety przed zmianami – ale niska kultura i jakość LOT’u to osobna historia). Zmiany  to efekt nadużywania tej formy przez ludzi i zabierania na pokład psów, pozwalania im na wszystko: szczekanie, chodzenie luzem, spanie na fotelach, sikanie! Zabieranie do samolotu w ten sposób psów, które mogłyby spokojnie podróżować w transporterze w kabinie (opcja nr 3), lub psów, które z powodzeniem zniosłyby lot pod pokładem.

    Niemniej, pozostawiamy opis opcji ESAN, bo niektóre linie wciąż jeszcze akceptują tę formę, np. meksykańskie Aeromexico lub może powróci ta opcja w usługi linii ze zmodyfikowanymi regulacjami.

    b) Co należy podkreślić, bardziej niż zaświadczenie dla psa, to zaświadczenie dla nas, tzn. dla człowieka. To my stajemy się w jakimś stopniu chorzy umysłowo i potrzebujemy wsparcia emocjonalnego w postaci psa, czy to z uwagi na stany lękowe przed samym lataniem, czy stany lękowe przebywania w większej grupie ludzi itp.

    c) Choć to wymysł amerykański, nie oznacza jednak, że my lub pies musimy być obywatelem USA. Takie zaświadczenie może wyrobić nam (obywatelowi dowolnego kraju) psychiatra lub psycholog również z dowolnego kraju. W naszym przypadku, Izie zaświadczenie wystawiła lekarz psychiatra w Gwatemali i tejże narodowości.

    d) Zaświadczenie może wystawić tylko licencjonowany przez związek lekarski lekarz psychiatra/psycholog. Przestrzegamy przed korzystaniem z różnych stron internetowych i “stowarzyszeń”, które wystawiają takie dokumenty na odleglość, przez internet. Może się okazać, że wystawia je faktycznie lekarz, ale może się to okazać oszustwem. Problemem jest też brak otrzymania oryginału dokumentu, a tylko jego wersji elektronicznej, wysłanej na e-mail. Koszt wcale nie jest niższy niż realna wizyta u lekarza.

    e) Zaświadczenie wypisywane jest dla konkretnej osoby i dla konkretnego psa (tożsamość osoby potwierdzana jest dokumentem tożsamości, a tożsamość psa wypisaniem jego cech, tj. wagi, rozmiaru, umaszczenia, płci itd.).

    f) Wątek Stanów Zjednocznych pozostaje jednak dość istotny do tej opcji. Wiele linii lotniczych nie uznaje wymysłu ESAN, a więc też tej opcji transportu psa. Respektują go jednak wszystkie amerykańskie linie lotnicze (np. tania amerykańskia linia Spirit, która nie godzi się normalnie na transport). Pozostałe linie lotniczne (tj. nie-amerykańskie), uznają go na trasach wewnątrz Stanów Zjednoczonych, a także na trasach “z” oraz “do” innych krajów, jeśli lot rozpoczyna się lub kończy w USA. Linia Norwegian, która normalnie nie dopuszcza transportu psa ESAN, w locie realizowanym na trasie przykładowo Nowy Jork – Amsterdam akceptuje ESAN.

    g) To, czy nie-amerykańskie linie lotnicze dopuszczają ESAN na wszelkich innych trasach (czyli nie “do” lub “z” USA) to już ich własna wola. Np. ESAN nie dopuszcza wiele brytyjskich lini i to nawet na trasach “z” lub “do” USA.

    h) Żeby nie było tak kolorowo, nawet jeśli linia lotnicza dopuszcza ESAN, to może mieć swoje własne, dodatkowe obostrzenia. Np. pies ESAN nie może podróżować lotem, który trwa więcej niż 8 godzin czy pies ESAN nie może być większy niż 50 kg , itp.

    •  Istnieje amerykańska instytucja DOT (Department of Transportation), które stara się wykazywać nielegalność takich dodatkowych obostrzeń, ale to dość skomplikowana sprawa, często spory między nią i liniami pojawiają się i rozpatrywane są indwywidualnie

    i) Należy jednak zaznaczyć, że te dodatkowe obostrzenia nie powstały bez powodu. Ilość osób, które wyrabiają sobie takie papiery, a jednocześnie nie wkłada żadnej pracy w wychowanie i edukację swojego psa, czy po prostu o należyte zadbanie o niego przed lotem, doprowadziła do wielu incydentów i patologii. Psy robiące kupy i siku na pokładzie czy szczekające przez cały lot. Właściciele  pozwalający psu na chodzenie po całym samolocie i robienie co mu się chce, transportowanie psów chorych czy brudnych, transportowanie zwierząt innych niż psy: kaczki, świnie, kozy, a nawet małe kucyki… (bowiem nie tylko pies czy kot może być emocjonalnym wsparciem) bez należytego ich zabezpieczenia.

    j) W związku ze wszystkim, co wymienione powyżej, ciągle zmienia się stosunek danych linii lotniczych do ESAN. W miare aktualny stan odnajdziecie np. na stronie internetowej TUTAJ

    k) Pies, który ma stać się ESAN, nie potrzebuje żadnego dodatkowego szkolenia czy treningu, może nim zostać “każdy pies”.

    l) Pies ESAN nie musi podróżować w żadnym transporterze. Musi być jednak w ścisłym towarzystwie osoby, której udziela wsparcia oraz mieścić się w jej przestrzeni podróżnej, a więc na kolanach lub na podłodze pod fotelem lub w przejściu obok fotela (w tym przypadku jednak w razie turbulencji i jakichkolwiek awarii musi wrócić do przestrzeni osoby, z którą podróżuje).

    m) Co do ogólnej zasady – nie ma limitu wagi ani rozmiaru psa, który ma być ESAN. Jednak waga i rozmiar psa nie może utrudniać podróży innym pasażerom ani prawdiłowej pracy załogi. Jak wspomniałem przed chwilą, pies musi być w stanie zmieścić się w okolicach naszego fotela i przestrzeni na nogi (przypominam jednak, że niektóre linie próbują wprowadzać ograniczenia wagi i rozmiarów).

    n) Podróżując z psem ESAN, musimy przy zakupie biletu zgłosić ten fakt, dlatego wiele linii wymaga wtedy zakupu biletu przez infolinię. Pracownicy są wtedy w stanie potwierdzić natychmiastowo, że lot ma jeszcze wolne miejsce dla psa (jak wspomniałem w poprzedniej opcji – w jednym samolocie nie mogą być więcej niż dwa psy w kabinie i ten limit dotyczy łącznie psów ESAN, jak i tych podróżujących na zwykłych zasadach).

    • Z odpowiednim wyprzedzeniem, podanym konkretnie przez linie lotnicze, musimy dostarczyć im mailowo zaświadczenie od lekarza psychiatry/psychologa oraz pozostałe dokumenty (o czym za chwilę), następnie musimy oczekiwać mailowego potwierdzenia akceptacji dokumentów.
    • Jeśli otrzymamy akceptację, to i tak zaświadczenie oraz pozostałe dokumenty musimy mieć przy sobie także podczas lotu.
    • Wiele linii lotniczych wymaga, by zaświadczenie było nie starsze niż rok. Choć do zasady, takie zaświadczenie nie ma terminu ważności.
    • Wiele linii lotniczych wymaga także wypełnienia dodatkowych, swoich druków dokumentów i przekazania ich mailowo, a następnie fizycznie podczas odprawy. Może to być np. oświadczenie skierowane do nas – że ponosimy w pełni odpowiedzialność za zachowanie naszego psa, ręczymy iż jest przez nas wytresowany, by potrafił zachować się właściwie podczas lotu, że nie ugryzie żadnej osoby i nie wykazuje agresji. Może być także wymagane wypełnienie formularza od lekarza weterynarii – że pies jest zdrowy itd. (to całkowicie niezależne pismo od świadectwa zdrowia i nie może być nim zastąpione), a także formularz do lekarza psychiaty i psychologa, który potwierdza dane psa i fakt posiadania nas pod swoją opieką.

    o) Za przelot psa ESAN się nie płaci (aczkolwiek niektóre linie wprowadzają dodatkową opłatę, która wynosi podobnie lub odrobinę mniej, niż transport psa w opcji nr 3)

    p) Koszt wyrobienia dokumentów ESAN to opłata wizyty u psychologa/psychiatry, czyli może być całkowicie różny w każdym miejscu. My za dwie wizyty Izy zapłaciliśmy w Gwatemalii łącznie 900 quetzali (8 qetzali to 1 dolar).

    r) Dobrze jest ustalić z naszym lekarzem,  jak będzie wyglądało “kontynuowanie jego opieki nad nami” 😉 i wystawianie kolejnych zaświadczeń, by zachować wymagany przez linie termin ważności dokumentu 1 roku.

    s) Problemem może być znalezienie psychiatry/psychologa, który zna procedurę wystawiania zaświadczenia o potrzebie posiadania zwierzęcia ESAN. Taka anegdota – kilka lat temu z Izą mieliśmy ogromny problem ze znalezieniem lekarza psychiatry, który poparłby nasz wniosek o ubezwłasnowolnienie jej babci, która na skutek wylewu i choroby alzhaimera stanowiła zagrożenie dla siebie samej i otoczenia. Zanim się to udało, od 3 lekarzy usłyszeliśmy (oczywiście nie wprost) zarzut, że robimy to, by ją okraść.

    t) Gdy macie psa ESAN na niektórych lotniskach możecie zostać poprowadzeni do uprzywilejowanej kolejki, razem z niepełnosprawnymi i vipami 😀

    u) Jeśli pies jest aktywny w chwili staru lub lądowania, to możecie mu podać przysmak – gryzaka lub zabawkę do pogryzienia, by nie zatykały mu się uszy (tak, jak ludzie ziewają lub jedzą cukierki, by “wyrównać ciśnienie w głowie”). Nie przesadzajcie, bo za dużo gryzienia przysmaku wzmaga pragnienie.

    UWAGA: TRANSPORTOWNIE PSA W OPCJI ESAN W ŻADNYM STOPNIU NIE ZWALNIA Z OGÓLNYCH REGULACJI WWOŻENIA PSA DO OBCEGO KRAJU (paszport, świadectwo zdrowia, odpowiednie szczepienia czy kwarantanna – jeśli jest w tym kraju stosowana, itd. itp.). O nich wszystkich, czyli jak zabrać psa w podróż zagraniczną od strony formalnej, poczytać możecie w naszym artykule TUTAJ, a w nim także link do strony internetowej z listą wymogów do blisko 200 krajów.

    Jeśli chodzi o psią toaletę w opcji nr 3 i 4, to dalej –  w opisie opcji nr 1 – ten wątek jest  przeanalizowany znacznie obszerniej i tam odsyłam po więcej uniwersalnych uwag. Tutaj tylko nadmienię: w razie lotów długich – pamiętajmy, dobrze wychowany i zdrowy pies potrafi wytrzymać. Przecież większość psów ma przynajmniej 8 godzin bez siku każdej nocy. W razie lotów z krótką przesiadką, na niektórych dużych lotniskach są specjalne pomieszczenia, gdzie pies może się załatwić. Musicie pytać o nie obsługę lotniska. Najlepiej od razu po wylądowaniu, bo my po przylocie do Orlando przegapiliśmy takie pomieszczenie. W stresie (bo przylecieliśmy z godzinnym opóźnieniem, a następny lot mieliśmy mieć według rozkładu 2,5 godziny później) przeszliśmy tuż obok niego. Potem, okazało się, że lotnisko w Orlando to 3 osobne budynki, pomiędzy którymi kursuje pociąg, a psia toaleta znajduje się tylko w tym, z którego już wyjechaliśmy. Kwestia osobna, to czy Was pies będzie gotowy załatwić się w takim pomieszczeniu.

    W razie przesiadki dłuższej niż 3 godziny, najlepiej z psem wyskoczyć poza teren lotniska (pamiętajcie, kontrole bezpieczeństwa potrafią trwać w dzisiejszych czasach dość długo, więc warto upewnić się, że zdążycie na drugi lot, możecie zapytać się przed wyjściem o wymieniony powyżej podpunkt t). Upewnijcie się także, czy możecie opuścić terminal bez konieczności wykupywania wizy dla siebie itp. procedur.

    OPCJA NR 1 – pies pod pokładem

    Niefortunnie nazywana “transportem w luku bagażowym”. Nasz Snupi nigdy tak nie leciał (w ogóle leciał tylko 3 razy, z czego dwa loty jednego dnia i trzeci 4 dni później, byśmy mogli zrobić krótką przerwę w naszej autostopowej wyprawie dookoła świata. Wcześniej ocean przekroczył jachtostopem, czyli złapanym na autostop jachtem, o czym poczytać możecie TUTAJ). Dlatego wiele informacji odnośnie tej opcji, pochodzić będzie z naszej pracy wywiadowczej 😀 oraz od naszych znajomych. Ewelina i Piotrek transportowali swojego Haku, psa rasy Akita Inu, w ten sposób do Peru. Potem przez ponad pół roku zwiedzali Amerykę Południową zakupionym na miejscu autem. Ich przygody poznać możecie na blogu @Haku na Szlaku.

    Haku na Szlaku gdzieś na bezdrożach Peru.

    Zacznijmy od tego, że nie należy aż tak obawiać się transportu psa w ten sposób. Warunki przewozu zwierząt polepszają się z roku na rok. Kiedyś samoloty nie były aż tak do tego przystosowane, jak dba się o to teraz. Także siła social mediów oraz chęć posiadania dobrego PR-u robią swoje. Linie chcą mieć pewność, że nie dojdzie do żadnej przykrej sytuacji, która zepsuje im opinie.

    Spojrzeć można na statystyki z Amerykańskiego Departamentu Transportu. Według jego najwnowszych danych, z ok. 500 tysięcy zwierząt  (głównie psów i kotów) przewożonych drogą lotniczą, umiera rocznie około 20. Liczby te dotyczą wprawdzie jedynie zwierząt przewożonych jako cargo (gdyż w innych przypadkach linie nie są zobowiązane do prowadzenie statystyk). Opcja cargo jest jednak niemal identyczna do tej, tyle tylko, że pies leci osobnym samolotem niż my. Choć to tylko dane z USA i lotów cargo, to dają jednak mocno do myślenia. To, jak poprawia się jakość obsługi, widać w porównaniu do statystyk sprzed kilku lat. W 2011 roku w amerykańskich liniach lotniczych 35 zwierząt (psów i kotów, ale także ptaków czy świnek morskich) zmarło w trakcie podróży, 9 zostało rannych, a 2 zaginęły. Tymczasem w 2017 r. umarło 24, rannych zostało 15, a zagubionych 1. W 2018 r. (do października włącznie) zmarło 7, rannych zostało 5, a zgubionych ŻADNE. Od 2005 r. (odkąd prowadzone są statystyki) do października 2018 r., czyli przez 13 lat, zginęło 364  (w tym 334 psów i kotów), 211 rannych (wszystko to psy i koty) i 54 zagubionych (z czego 39 zagubień dotyczyło kotów, a tylko 13 psów). Dokładne dane z poszczególnych lat, miesięcy i linii lotniczych znajdziecie TUTAJ Nie traktujcie tych danych jako wyznacznik “złych” lub “dobrych” linii. Dane nie uwzględniają wielu zmiennych ani ogólnej liczby przewiezionych przez konkretną linię zwierząt. To, że w jednego przewoźnika umarło 10 psów, a u innego tylko 1, nie znaczy od razu, że gorzej traktuje zwierzęta.

    Pewnie macie teraz gigantyczny dysonans poznawczy, bo przypomnicie sobie te wszystkie artykuły w mediach – o kocie co uciekł z klatki na lotnisku, albo psie, który umarł na zawał serca. Pamiętajcie jednak, że to jest podstawowe prawo działania mediów –  do obiegu medialnego zawsze dostaną się te skrajne i marginalnie złe newsy, a nie news o tym, że wszystko poszło gładko i sprawnie, jak dzieje się przy tysiącach psach dziennie.

    Wiem, pewnie każdy z was sobie pomyśli, że nawet jakby umierał tylko jeden pies rocznie, to nie chcecie, żeby to był właśnie wasz pies. Prawda jest jednak dość brutalna i bolesna. Mianowicie, jeśli jakiś pies umiera, to największą winę ponosi za to właśnie właściciel, a nie obsługa lotu w wyniku celowego złego traktowania psa. Zgon to najczęściej wynik niezdiagnozowanej choroby serca/układu krwionośnego lub innego poważnego schorzenia, lub całkowita nieznajomość swojego psa i ignorowanie jego lęków lub próby ominięcia przepisów.

    Z kolei jeśli widzimy jakieś nieprawdiłowości ze strony obsługi, to nie stójmy bezczynnie, nie bójmy się zareagować i upomnieć o swoje. Jeśli zobaczymy samochód dostarczający bagaże do samolotu, w tym z naszymi psami, stojący w pełnym słońcu przez 20 minut, to zgłośmy to stewardessie. Jeśli ona nie zareaguje, lub zrobi to według Was nieodpowiednio, to porozmawiaj z drugą stewardessą. Pamiętajcie jednak, by wszystko robić z uprzejmością i normalnością, a nie darciem mordy i chamstwem, które tylko może przynieść odwrotny skutek. Ten akapit piszę po tym, jak przeczytałem artykuł, że jakaś kobieta zgodziła się, by jej psa zamknąć w schowkach na bagaż podręczny (a więc akurat pies podróżował tam w opcji nr 3). Umarł z braku powietrza (na dodatek był to mops, który i tak ma problemy z oddychaniem). Zgodziła się na to, bo tak jej powiedziała stewardessa. No i ja nie rozumiem, co ta właścicielka robiła podczas lotu… Jakby mi ktoś kazał tam zamknąć Snupiego, to najpierw bym poszedł do innej osoby z obsługi lotu. Jeśli jakimś cudem zdarzyłoby się, że wszyscy z tej obsługi są debilami i chamami, to cały lot przestałbym obok otwartego schowka. Jeśli i tego by mi ktoś zabronił, to co 3 minuty zaglądałbym do psa.

    Nie traktujcie naszych słów jako namawianie do transportowania psa w ten sposób przy każdej możliwej okazji. Jeśli tutaj do czegoś namawiamy, to najzwyczajniej do obiektywnego spojrzenia. Przede wszystkim, do obiektywnego spojrzenia na swojego psa i trzeźwego ocenienia – da radę czy nie?! Ta opcja wchodzi w grę tylko, jeśli nie ma poważnego lęku separacyjnego, nie ma żadnych poważnych schorzeń, ani żadnych poważnych stanów lękowych i nie reaguje wybitnie źle na nowe sytuacje. Jeśli jest wolny od takich skrzywień, to wtedy wszystko powinno przebiec w porządku. Musicie wtedy pamiętać, że to pies, a nie wydmuszka, która rozleci się od najmniejszego dyskomfortu. Jednocześnie musicie pamiętać, że taki lot, to zawsze będzie jakiś stres dla psa. Dlatego, gdy lecisz na drugi koniec świata zaledwie na tydzień, to warto dokładniej przemyśleć czy warto, mniej lub bardziej, męczyć i stresować psa długim lotem. Jeśli jednak to już jest miesięczny wypad, to może jednak te kilkanaście godzin dyskomfortu będą lepsze, niż 30 dni smutku psa za wami.

    Wprawdzie Snupi podróżował w kabinie z nami, ale dla uzmysłowienia – start i lądowanie, ani turbulencje nie wzruszyły go ani trochę (w każdym z 3 lotów). Zasnął, zanim jeszcze zaczęliśmy kołować po pasie startowym. Samolot był dla niego najbardziej komfortowym środkiem transportu w historii jego podróży. Podczas lotu, gdy się przebudzał i tak zaraz zasypiał, bo dosięgnęło go to, co każdego z nas – reakcja na nieco inne ciśnienie czy odrobinę inną zawartość tlenu itd. Psy reagują na to jeszcze szybciej (czemu tak jest, możecie poczytać m.in. w naszym artykule o psie w górach, gdzie delikatnie zahaczamy o fizjologię psa ARTYKUŁ). Do tego samolot to stosunkowo cichy, wyjątkowo stabilny środek transportu, gdzie nie rozprasza także nieustanny widok za oknem. By zrozumieć, że większość psów po prostu pójdzie spać podczas lotu, musicie przypomnieć sobie te wszystkie behawiorystyczne artykuły, które obiły wam się o oczy. W skrócie, są one o tym, że pies wiele rzeczy robi na pokaz, gdy jest obok człowieka. Gdy go nie ma, zachowuje się inaczej.

    Jeśli każdy będzie chciał ominąć transport psa w “luku bagażowym”, a zamiast tego będzie kombinował z wyrobieniem zaświadczenia ESAN, to my sami, tj. psiarze, doigramy się. W końcu linie lotnicze całkowicie zrezygnują z ESAN lub będą wprowadzały takie rozwiązanie i obostrzenia, że będzie to niemal niedostępne dla tych psów i ludzi, którzy naprawdę tego potrzebują.Jeśli macie problem z oceną, czy pies da radę, to najlepiej skonsultujcie się z waszym stałym weterynarzem lub sprawdzonym behawiorystą, a od strony zdrowotnej wykonajcie dodatkowe badania.

    BARDZO WAŻNA UWAGA – nie podawajcie swojemu psu żadnych leków uspokajających na czas lotu, jeśli dokładnie nie omówicie tego z weterynarzem i wprost on tego nie zaleci oraz nie wytłumaczy zasad jego podawania. Tym bardziej, jeśli nigdy wcześniej nie podawaliście swojem psu tego typu środków. Musicie przestesować działanie konkretnego leku i reakcje psa w domu, pod kontrolą i obserwacją. Podczas lotu połączenie leków z odmiennymi od “ziemskich” warunków atmosferycznych oraz stresem czy – co najgorsze – niewykrytą chorobą układu krwionośnego  może okazać się tragiczne w skutkach. Nawet jeśli pies jest zdrowy, wystarczy podać psu leki za wcześnie, za mało lub za dużo. Wystarczy, że pies np. “przegapi” całą wcześniejszą procedurę i obudzi się w najbardziej stresującym momencie załadunku lub rozładunku. Nie będzie miał żadnego pojęcia skąd się tam wziął, a to dopiero wywoła u niego o wiele większy stres, niż zachowanie go trzeźwym i w pełni świadomym całej sytuacji.

    Ja staram się w tym artykule zachować po prostu obiektywizm, dlatego, zanim przejdziemy do detali organizacyjnych, rozprawię się jeszcze z dwoma najpopularniejszymi mitami ws. transportu psa “w luku bagażowym”:

    1. Pies leci z bagażami?

    NIE – pies leci pod pokładem, niedaleko bagażów, ale leci w pomieszczeniu specjalnie do transportu żywych zwierząt przygotowanym. Jest tam utrzymywana odpowiednia temperatura, zawartość tlenu w powietrzu, jest to pomieszczenie dodatkowo wygłuszone. Poziomu hałasu jest podobny do tego samego, jaki słyszymy my w kabinie pasażerskiej. Dokładny standard zależy od linii lotniczych i modelu samolotu.

    2. Psy umierają tam z wychłodzenia?

    NIE – tzn. jest to możliwe tylko w razie awarii aparatury podtrzymującej warunki (co jest bardzo mało prawdopodobne). Jeśli już zdarzają się zgony z powodu temperatury, to o wiele częściej niż z wyziębienia, dochodzi do tego na skutek PRZEGRZANIA. Może do tego dojść, jeśli samolot długo będzie stał na płycie lotniska w upalny i słoneczny dzień. Konstrukcja oraz materiały, z jakich wykonany jest samolot, oraz fakt znajdowania się na płaskiej i otwartej przestrzeni sprawiają, że pojazd bardzo szybko się nagrzewa. Nawet przy włączonej aparaturze podtrzymującej odpowiednie warunki wewnątrz, może być problem z ich zachowaniem.

    Dlatego musicie być wybitnie przeczuleni na wszelkie opóźnienia. Najgorsza opcja, to gdy start maszyny lub jej rozładowanie zostaje opóźnione, gdy wy i psy jesteście w środku. Uważać też musicie, gdy podstawiony zostaje zastępczy samolot, który np. nie miał włączonej apartury wcześniej i warunki w nim nie są jeszcze odpowiednie. Przy opóźnieniach dochodzi też często do mniejszego lub większego zamieszania, a wtedy ktoś z obsługi lotniska/lotu może nie zadbać należycie o zwierzęta. Należy też unikać lotów przesiadkowych, z takimi przerwami jak 2-3 godziny. Nikt nie pozwoli Wam wtedy odebrać psa i zabrać na spacer, a jeśli dojdzie do tego jeszcze nawet godzinne opóźnienie, to robi się to już bardzo długi czas rozłąki. Jeśli robicie już jakaś trasę przesiadkową, to zróbcie ją na osobnych biletach, czy z minimum 8 godzinną przerwą, by psa można było odebrać i spędzić czas na zewnątrz. Drugi powód unikania lotów przesiadkowych to załadunek i rozładunek. Są to zazwyczaj najbardziej stresujące momenty, a nie sam lot. To przy nich jest najwięcej hałasu, obcych ludzi wokół i znajdowanie się w zamknięciu, we wciąż zmieniającycm się otoczeniu. To przy nich istnieje też ryzyko zagubienia psa i załadowania go w niewłaściwy samolot. Jeśli macie lądowanie w ciepłym kraju lub z niego wylatujecie, starajcie się wybierać loty poranne bądź wieczorne, gdy jest już o wiele chłodniej.

    Teraz bardziej szczegółowe uwagi ode mnie i Haku na Szlaku. Jeśli coś dalej będzie niejasne w kwestii transportu psa w tej opcji, to polecam pisać pytania do nich lub do Darii z WorldWideDogz (która leciała ze swoimi psami m.in. do Meksyku).

    SZCZEGÓŁY TRANSPORTU PSA W LUKU BAGAŻOWYM i SAMOLOTACH CARGO:

    a) Ważnym krokiem jest oswojenie psa z kontenerem. Polecamy kupić go przynajmniej miesiąc wcześniej i oswoić psa do przebywania w nim. Uczyć psa wchodzenia, wychodzenia i zostawania w nim na dłużej. Pies musi wiedzieć, ze wejście do transportera nie jest żadną karą.

    b) Jeżeli chodzi o rozmiar transportera, to generalnie linie lotnicze podają tylko ogólnikowo, że pies ma swobodnie stać, obracać się i leżeć w naturalnej pozycji.

    c) Należy pamiętać, że w większości linii lotniczych dopuszczalny wymiar klatki musi spełniać wymóg: Długość+Szerokość+Wysokość = maksymalnie 292 cm.

    d) W praktyce IATA (International Air Transport Association – Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych) podaje bardziej wymierne wartości i według jej wytycznych powinniśmy zmierzyć psa w czterech miejscach:

    A – Długość od nosa do nasady ogona (nie końca ogona)
    B – Wysokość od ziemi do stawu łokciowego
    C – Szerokość w barach 😉
    D – Wysokość od ziemi do czubka głowy w normalnej stojącej pozycji (dla psów ze szpiczastymi uszami mierzymy do czubka uszu)

    Teraz niestety trochę matematyki, spokojnie, tej podstawowej:

    Kontener musi mieć długość równa A + ½ B (czyli jeżeli pies ma 90cm długości a wysokość łap 40cm to transporter powinien mieć minimalna długość 90 + ½ * 40 = 90 + 20 = 110cm

    Szerokość musi być równa co najmniej C * 2 (czyli jeśli pies w barach ma 40cm to opakowanie będzie miało 80 cm

    Wysokość musi być równa D, czyli wysokości psa.

    Haku ze swoim transporterem, chociaż w jego wypadku można wręcz powiedzieć kontenerem 😀

    e) Poza wymiarami, kontener musi spełniać dodatkowe wymogi:

    • Musi być ze sztywnego plastiku, niedozwolone są pojemniki drewniane lub metalowe.
    • Musi mieć metalowe drzwiczki z centralnym systemem zamykającym z góry i z dołu klatki.
    • Metalowe pręty blokujące drzwi po zamknięciu muszą wchodzić na co najmniej 1.6cm w obudowę.
    • Nieliczne linia wymagają, by także boczne otwory wentylacyjne/okienka były wykonane z metalowej kratki (można kupić od razu taki transporter lub do niektórych modelei można je dokupić osobno – pytanie czy masz model do którego są dedykowane takowe lub będę one po prostu w miarę pasować).
    • Musi być skręcony śrubami – górna z dolną częścią.
    • Na podłodze musi być jakiś koc, gazeta lub coś podobnego, co jest materiałem chłonnym (Haku miał legowisko o dopasowanym wymiarze)
    • Na kontenerze musi być nalepka „LIVE Animal” [żywe stworzenie] i „Arrow UP” [tym kierunkiem do góry] – które można dostać przy Check-in (okienku odprawy).
    • Na kontenerze powinna być nalepka z imieniem i nazwiskiem właściciela, adresem i numerem telefonu oraz z imieniem psa (wszystko w razie jakichkolwiek nagłych sytuacji lub wsadzenia klatki w zły samolot).
    • Pies musi być bez smyczy i kagańca – obie te rzeczy nie mogą znajdować się w transporterze. My zapakowaliśmy je do bagażu podręcznego.
    • Według przepisów pies powinien mieć w klatce dwa pojemniki – jeden na wodę, drugi na pokarm. Niestety pojemniki na wodę sprzedawane wraz z transporterami są w zasadzie bezużyteczne, gdyż woda szybko się z nich wyleje. Dobrym pomysłem jest kupienie poidełka – takiego jak dla ptaków czy chomików – pies liżąc rurkę otwiera kulkowy zawór i uruchamia dopływ wody. Wtedy możemy mieć więcej spokoju, że pies będzie miał zapewnioną wodę (należy psa oczywiście wcześniej nauczyć obsługi takiego poidełka i należy pamiętać, by zamocować je w środku by nie zostało urwane podczas załadunku). Niektóre linie wymagają, by pojemniki były zamocowane na drzwiach klatki.
    • Co do ogólnej zasady – w jednym transporterze nie może podróżować więcej niż jeden dorosły pies. Czyli jeśli masz dwa psy, to nie ważne jak bardzo się kochają, ani że są małe rozmiarowa – muszą podróżować w dwóch osobnych transporterach. Odstępstwo od tej zasady dotyczy szczeniaków i kociaków.
    • WSZYSKIE DOKŁADNE REGULACJE IATA, w tym rysynki i schematy w pytaniu Do you have a suitable container for your pet?, znajdziecie POD TYM LINKIEM, m.in. że transporter musi mieć zdemontowane kółka, a wypełnieniem podłogi nie może być siano itp. detale

    f) Większość linii wprowadza też limit wagi psa do 75 kg. Jeśli pies waży więcej, musi lecieć w samolocie transportowym. W samolocie cargo nie występuje limit wielkości klatki, to tylko kwestia większej opłaty za większą klatkę.

    UWAGA: w większość transporterów jakość użytego plastiku i jego grubość jest bardzo niska. Pękają przez to bardzo łatwo. Kupując transporter, postarajcie się sprawdzić jego konstrukcję i obchodźcie się z nim delikatnie aż do momentu samego lotu. Zabezpieczcie newralgiczne miejsca mocną taśmą (tzw. silver/powertape). Musicie się liczyć, że po jednej podróży transporter będzie do naprawy (musi to być naprawa dobrej jakości – z użyciem żywicy epoksydowej lub włókna szklanego) lub wymiany na nowy, bo te pęknięcia bardzo szybko się powiększają. Dlatego też odradzamy kupowanie używanych, powystawowych transporterów z choćby małymi pęknięciami (których pełno na portalach aukcyjnych). Pamiętajcie, ryzykujecie ucieczką czy uszkodzeniem psa. Z tego też powodu lepsze może być zakupienie transportera z metalowymi, a nie plastikowymi, okienkami. Kupno transportera droższego czy, teoretycznie, lepszej jakości niekoniecznie uchroni przed zniszczeniem. bo obsługa załadunku samolotu nie należy do najdelikatniejszych.

    g) Przypominam uwagi, które pojawiały się wcześniej i obowiązują także w tej opcji transportu psa:

    • Większość linii lotniczych nie dopuszcza transportu psów z “krótkimi pyskami”. Linie boją się, że ich wady genetyczne, które wywołują licznie schorzenia (w tym m.in. problemy z oddychaniem i termoregulacją, a krok dalej – układu krążenia), w połączeniu z odmiennym ciśnieniem oraz stresem w trakcie transportu, skończą się śmiercią psa. Przewoźnicy nie chcą za to odpowiadać (co jest całkowicie zrozumiałe i od nas również apel – nie kupujcie upośledzonych genetycznie pokrak, które cierpią każdego dnia swojego życia – i nie chodzi tutaj o nasze estetyczne gusta, tylko o powszechne, liczne oraz – co najważniejsze – potwierdzone naukowo wady genetyczne ras brachycefalicznych. Wad, która powodują, że te psy nie funkcjonują normalnie, cierpią na liczne schorzenia i nie mogą w pełni realizować swoich potrzeb fizycznych oraz mentalnych. Wystarczy odpalić przeglądarkę internetową i  dowiedzieć się więcej na ten temat (przykładowy artykuł). Zdecydowanie warto, zwłaszcza posiadając psa z tych ras. Niestety większość hodowców nie tylko utrzymuje, ale wręcz pogłębia, te wady. Zamiast walki z tym i próbą poprowadzenia tej rasy w zdrowe cechy fizyczne, dającą psom kondycję i warunki umożliwiającą im realizację ich potrzeb. Jeśli chcesz kupić psa, wybierz psa innej rasy, by rynek tworzenia psów z wadami upadł. Gdy nie będzie popytu, nie będzie podaży.  Jeśli takiego adoptujesz, przeprowadź kompleksowe badania, by mieć pełen obraz jego stanu. Jedną z najczęstszych przyczyn zgonów psów w transporcie są bowiem właśnie niezdiagnozowane choroby układu krążenia. KLM nie akceptuje w ogóle buldogów francuskich i angielskich, boston terierów oraz mopsów. Lufthansa w przypadku tego typu psów, zaleca większy kontener, tak aby zwierzak miał 10 cm odstępu od krawędzi i góry transportera. Inne rasy krótkonose, jak na przykład bokser mogę być przewożone tylko w kabinie lub jako cargo.
    • Niektóre arabskie, czy może raczej muzułmańskie, linie lotnicze nie dopuszczają także tej opcji transportu psa.
    • Takiej opcji transportu nie dopuszczają też europejskie tanie linie lotnicze jak Wizzair, Ryanair, ani też np. amerykańskie Spirit, ani większość tanich linii lotniczych świata.
    • Wiele lini nie akceptuje również transportu psów ras uzwananych za “niebezpieczne” czy “agresywne”. Najczęściej zależy to od tras (krajów) do jakich latają dane linie i regulacji tych krajów, ale często linie mają swoje własne obostrzenia, w zależności od kraju swojego pochodzenia i tak np. większość hiszpańskich linii nie akceptuje np. Akita Inu. Listy/wykazy takich psów możecie szukać na stronach linii i stronach instytucji poszczególych krajów (najczęściej są to ministerstwa rolnictwa/agrokultury/itp.

    h) Bukowanie lotu. W większości linii należy najpierw zabukować bilet samemu sobie i dopiero potem należy zgłosić potrzebę transportu psa. Tak jak w kabinie, tak pod pokładem, dopuszczalna jest limitowana ilość zwierząt na pokładzie, więc należy to zrobić jak najwcześniej. Haku na Szlaku ze swoimi liniami kontaktowali się poprzez Messengera na Facebook, ale można infolinią czy e-mailem.

    • Należy podać następujące informacje:
      -pełne imię i nazwisko – jak w rezerwacji
      -kod/numer rezerwacji
      -numer biletu
      -kod lotu
      -e-mail
      -wymiary transportera w centymetrach (długość, szerokość, wysokość)
      -waga psa i transportera razem
      -informację gdzie pies będzie podróżował – w luku bagażowym czy w kabinie (opcja nr 3)
      -rasa psa
    • Po potwierdzeniu otrzymania informacji, należy odczekać (do 72 godzin) na zatwierdzenie naszej prośby
      W naszym przypadku po odczekaniu paru dni sprawdziliśmy rezerwacje na stronie linii i pojawiło się tam dodatkowo „Animal in Hold”.

    Haku na Szlaku lecieli KLM, lotem bezpośrednim z Amsterdamu do Limy. Było kilka powodów wybrania tej linii. Jest to jedno z nielicznych bezpośrednich połączeń obsługiwanych przez dużą linię lotniczą, a chcieli uniknąć przesiadek ze względu na psa. Finansowo nie było to najtańsze rozwiązanie. Były loty z Madrytu, prawie o połowe tańsze. Jednak, w związku z tym, że Haku to Akita, to nie może latać hiszpańskimi liniami. W Hiszpanii Akity uznawane są za psy rasy niebezpiecznej i nie są akceptowane na pokładzie samolotów.

    i) W celu opłacenia transportu psa, ponownie napisali przez Messengera do linii lotniczej, która wysłała im link do opłaty. Link ma ważność 24 godzin, tj. w tym czasie należy dokonać płatności. Zapłacić można także przed samym odlotem na lotnisku. Jeżeli chodzi o koszt, to wyniósł ich 200 euro w jedna stronę, czyli 400 euro za lot w tą i z powrotem. Tyle zazwyczaj kosztuje przelot psa na trasach międzykontynentalnych. Taniej jest w lotach międzynarodowych i lokalnych.

    j) Kiedy już mamy psa zatwierdzonego przez linię, pozostaje tylko stawić się na lotnisku około 3 godzin przed odlotem. Warto tutaj wspomnieć, że w zależności od rozmiaru transportera może być dość problematyczne przewiezienia go w samochodzie. Rozsądnie jest o tym pomyśleć z wyprzedzniem, by nie było konieczne jego rozkładanie, a potem składanie w pośpiechu na lotnisku. (Haku na Szlaku przewieźli transporter ostatecznie na dachu samochodu).

    k) Nie zaleca się karmić psa do 4 godzin przed lotem (pełny żołądek nie jest komfortowy w warunkach lotu, a i szybkość przemiany materii może być szybsza niż podróż). Ale nie można przesadzać i zagładzać psa brakiem jedzenie przez cały dzień przed lotem. Przecież pies potrzebuje wartości odżywczych, by normalnie funkcjonować i być zdrowym. Lepiej, żeby załatwił się w klatce niż był osłabiony. Z drugiej strony pies może nie chcieć się załatwić w klatce i będzie się przez to bardzo mocno stresował – dlatego musicie znać swojego psa i rozegrać to rozsądnie: dostosować ilość jedzenia do jego potrzeb, jego zwyczajów, długości lotu, przesiadek z możliwością wyprowadzenia itd. itp. Na czas lotu nie ukrywajcie psu przysmaków w transporterze. Niech ma dostęp tylko do normalnego jedzenia i je wtedy, kiedy faktycznie poczuje taką potrzebę. Jeśli pies weźmie się za gryzaka i zacznie się krztusić, nikt nie pomoże, poza tym gryzaki wzmagają pragnienie.

    l) Najlepiej psa zmęczyć fizycznie spacerem – oczywiście nie do jakiegoś skrajnego poziomu, tylko do standardowego poziomu, by zmęczony łatwiej się wyciszył i zasnął w samolocie. O wiele bardziej może w tym pomóc zmęczenie psychiczne, oczywiście pozytywne (czyli wszelkimi zabawami w których używa mózgu, sesją komend itd. itp.). Zmęczenie psychiczne o wiele bardziej działa na psa niż fizyczne, ale to nie miejsce na wyjaśnianie tego, poczytać o tym możecie na każdym blogu behawioralnym.

    m) Pod samym lotniskiem również warto zabrać psa na szybką toaletę, ale ważne jest, by nie być przy tym zestresowanym brakiem czasu, by pies nie przejął naszych emocji. Jeśli mamy się stresować i działać w pośpiechu, lepiej pominąć ten etap. Dotyczy to również wspomnianego zmęczenia psychicznego.

    Akurat nam – mnie i Izie – się nie udało być spokojnymi na lotnisku. Musieliśmy na szybko się przepakować, by bagaże pomieściły się w limitach wagi i rozmiaru (wykupiony mieliśmy tylko jeden bagaż rejestrowany). W Gwatemali poszło gładko, ale w USA pojawiły się problemy, bo dołożyli całą masę dodatkowych obostrzeń: brak lużnych troczków, konieczność zdjęcie pokrowca, zakaz przymocowania na zewnątrz elementów. A nasze karimaty włożone mieliśmy między szelki i przytroczone 5 paskami… Ale udało nam się panią zbajerować, nie wiem jakim cudem, bo w USA mają bzika na punkcie regulacji i przyczepią się przy każdej okazji. Snupek, pełen zdobytych doświadczeń w dziwnych sytuacjach, nie zwracał uwagi na nasze zdenerwowanie i czekał spokojnie, aż ruszymy gdzieś dalej.

    Przypominam znowu, o czym pisałem wcześniej – nie podajemy psu środków uspokajających, jeśli wyraźnie nie zaleci tego weterynarz.

    n) Do check-in (odprawy) ustawiamy się w normalnej kolejce. Obsługa lotu sprawdza nasze papiery i papiery psa (paszport psa, świadectwo zdrowia i wszystko co jest potrzebne w danej linii czy kraju, gdzie zmierzamy). Przykleja specjalne naklejki na kontener i zgłasza transport psa telefonicznie do punktu  Oversized Luggage (bagażu ponadwymiarowego). W tym momencie mamy tylko 20-30 minut, żeby psa oddać do Oversized Luggage, ponieważ zgłoszenie wygasa po tym czasie. Jeśli nie zmieścimy się w tym przedziale czasowym, to musimy jeszcze raz udać się do check-in i znowu poprosić o zgłoszenie psa.

    o) W momencie oddania pupila do okienka bagażu ponadwymiarowego, mamy ostatni raz kontakt bezpośredni z psem, aż do momentu odebrania go na lotnisku docelowym. Nie stresujcie psa w tym momencie, nie żegnajcie się z nim w jakiś nadzwyczajny, nietypowy i wylewny sposób. Wiem, może być trudno opanować emocje i zdenerwowanie, ale najlepiej dla jego emocji jest, by cała sytuacja przebiegła jak najnormalniej i standardowo dla waszych wspólnych zwyczajów. W ogóle starajcie się nie stresować na lotnisku i w dniu lotu, by pies nie czuł tych emocji i nie przejął ich od was.

    p) Po wejściu do samolotu nie wahajcie się dopytać czy pies jest już na pokładzie i czy ma zapewnione dobre warunki. Stewardessa powinna udzielić takiej informacji.

    r) Po wylądowaniu idziemy odebrać bagaż i psa. Pies w transporterze zostanie podstawiony do okienka Oversized Luggage. W Limie Ewelina i Piotrek czekali dość długo na Haku, ich plecaki wyjechały dużo wcześniej. Gdy otrzymamy psa, to nie możemy się jeszcze cieszyć, że to koniec. Należy się udać do okienka kontroli weterynaryjnej. Tam sprawdzone zostaną wszystkie formalności związane z wwozem zwierzaka na teren nowego kraju.

    Pamiętajcie, przy podróży samolotem musicie mieć WSZYSTKIE, ale to WSZYSTKIE, NIEZBĘDNE dokumenty i formalności do podróży z psem, wymagane w danym kraju. To nie granica lądowa, na której ktoś cofnie was tylko do najbliższego miasta. Brak jakiegoś papieru dla psa przy podróży samolotem może się skończyć nawet eutanazją psa, a przynajmniej ogromnymi wydatkami. Artykuł o załatwianiu tych formalności znajdziecie TUTAJ,  a w nim także link do strony internetowej z listą wymogów do blisko 200 krajów.

    W ramach przygotowania psa do tak poważnej podróży, upewnienia się, że jest w dobrym  korzystnym finansowo rozwiązaniem może być wykupienie pakietu usług PetHelp, który obejmuje kilka wizyt u weterynarza, podstawową kurację i pielęgnację , dostęp do porad i konsultacji online i stały – 10% rabat w sklepie zoologicznym.

    Jeśli doceniasz pracę, jaką włożyliśmy w stworzenie tego obszernego poradnika, znacząco on Ci pomógł lub czytanie naszego bloga jest dla Ciebie najzwyczajniej… przyjemnością, to będziemy ogromnie szczęśliwi, jeśli zdecydujesz się nam odwdzięczyć i kupić komiks naszego autorstwa – szczegóły o nim przeczytasz TUTAJ.

    Pierwsza autostopowa podróż w 2014 r. całkowicie odmieniła nasze życie. Ale gdyby nie Snupi, to nigdy by do niej nie doszło i nigdy nie powstałyby „Podróże z Pazurem”. O tym, a także o rozpoczęciu w 2017 r. ciągle trwającej wyprawy dookoła świata, opowiada 1. odcinek KOMIKSU

    Możesz także wykonać darowiznę. Ten blog od strony czysto finansowej to dla nas spory wydatek, a nie źródło realnego dochodu (o czym poczytać możecie TUTAJ). Pomóż nam go prowadzić. Każda złotówka się liczy i nawet taką kwotę możesz przekazać. Jeśli każdy, kto skorzystał z naszych poradnikowych artykułów, przelałby zaledwie po “tej 1 złotówce”, to zebralibyśmy w ten sposób ponad 20 tys. zł. Co, przy naszym sposobie podróżowania, starczyłoby na blisko rok życia w trasie i możliwość przecierania szlaku dla kolejnych psi podróżników. Tak, jak uczyniliśmy to tym artykułem.

    • możesz wesprzeć nas poprzez platformę Patronite https://patronite.pl/podroze-z-pazurem
    • jeśli wolisz poprzez bezpośredni przelew na konto bankowe 62 1090 1014 0000 0001 3754 5690 Izabella Miklaszewska, w tytule darowizna (według polskiego prawa, każda osoba fizyczna może każdej innej wykonać darowiznę).
    • możesz to zrobić także poprzez PayPal – na to samo nazwisko i odnośnik do naszego konta paypal.me/zpazurem

    Za darowizny znacznie przekraczające symboliczną wdzięczność, będziemy wysyłać różne podziękowania, o czym dokładnie poczytać możesz na stronie Patronite. Np. zaproszenie do “tajnej” grupy, gdzie możesz być z nami w stałym kontakcie,  zadać bardziej skomplikowane i indywidualne pytania. Czy to poprosić o pomoc w doborze sprzętu, czy poradę ws. podróżowania z psem, z plecakiem, w trudne tereny, w góry… Zapytać o kulisy prowadzenia bloga, czy poprosić o wskazówki do rozpoczęcia/prowadzenia swojej twórczości. Inna opcje, to że do Ciebie zadzwonimy z miejsca, gdzie aktualnie jesteśmy, umówimy się na spacer, a może nawet dołączysz do nas na jakimś etapie wyprawy i nauczymy Cię wszystkiego, co potrafimy. Dziękować też będziemy m.in.  przypinkami (tzw. button) lub magnesami na lodówkę z otwieraczem do kapsli z grafiką naszego bloga (zdjęcie poniżej).

    3. Wesprzeć nas także możesz poprzez zakup koszulki/bluzy z wzorami naszego autorstwa w sklepie Power Canvas (20% zysku z nich idzie do nas).

    2 wzory bluz i 3 wzory koszulek w wersji damskiej i męskiej dostępne TUTAJ

    Dziecko – władca i szansa dla świata

    Dziecko – władca i szansa dla świata

    W tej podróży setki razy zastanawiałem się, co jest czynnikiem napędzającym spiralę ubóstwa, a pośrednio także niszczenia tego świata (nie tylko w znaczeniu ekologicznym, ale po prostu zło czynienia). Czy to brak pieniędzy, bieda sama w sobie? Brak edukacji? Władza i siła pojedynczych osób czy korporacji? Egoizm? Ignorancja? Fatalny model gospodarki, a przynajmniej wykształcony do takiej cechy w praktyce jego budowania? Chyba nie… bo to wszystko jest wprawdzie częściowo jakąś przyczyną, ale jest też skutkiem, efektem. To wszystko to może jest jakaś matematyczna siła wypadkowa, ale to nie jest ta jedna, pierwotna siła, równoważna sumie tych wszystkich.

    A co, jeśli powiedziałbym, że są nią… dzieci? Wiem, brzmi nierealnie i brutalnie. Oczywiście, to nie ich wina, bo nie sam fakt ich istnienia jest przyczyną, tylko nasz sposób ich traktowania.

    Mam prośbę, jeśli zdecydujesz się czytać ten artykuł, to przeczytaj go do końca! Zrób to na spokojnie i uważnie. Zrozum, że to tylko post, a nie książka naukowa na 500 stron i muszą tu być pewne uogólnienia i skróty myślowe. Nie odbieraj pojedynczych zdań i słów emocjonalnie. Interpretuj je w odniesieniu do całego akapitu i akapitów sąsiednich, a nie wyrwane z kontekstu.

    Czemu? Długo pisałem ten post, zacząłem rok temu, ale miałem kryzys egzystencjalny osobisty, jak i sensu istnienia tego bloga. Potem, nagle, wróciliśmy na chwilę do Polski i od tamtej pory ciągle brakuje nam czasu. Jak już był gotowy, to w Polsce pojawiła się znowu napompowana dyskusja o aborcji. Musiałem go odłożyć, bo ten post w żadnym stopniu nie jest z nią związany, a już na pewno w żadnym stopniu nie jest jej orędownikiem.

    Wróćmy do meritum. Nie chodzi o przeludnienie. Wprawdzie 100 lat temu było zaledwie 1,5 miliarda ludzi na całym świecie, a 60 lat temu 3 miliardy, obecnie już ponad 8 miliardów. Na Ziemi nie ma żadnego innego tak licznego gatunku wysoce rozbudowanej formy życia. Żaden nie jest nawet blisko tej liczby, większość zamyka się w setkach tysięcy, maksymalnie kilku milionach. Najbliżej nas są krowy (ok. 1,5 miliarda), które jednak my sami „produkujemy” tylko po to, by za chwilę je zabić, przy okazji z katastrofalnym skutkiem dla środowiska. Cała ludzkość wypija dziennie około 20 miliardów litrów wody i zjada 9,5 miliarda kilogramów żywności, tymczasem krowy dziennie wypijają 170 miliardów litrów wody i zjadają 61 miliardów paszy dziennie (o czym już jest artykuł na naszej stronie www „Co robimy z tym światem?!”). Obecnie tylko 30% powierzchni naszej planety stanowią tereny dzikie – niepodlegające bezpośredniej działalności człowieka. Jeszcze w połowie poprzedniego wieku było to ponad 60%. 

    Otóż to – sposób zarządzania planetą… Większość naukowców z różnych dziedzin nauki twierdzi, że obecna ilość ludzi – a nawet dużo większa – nie byłaby dla planety i cywilizacji żadnym problemem, gdyby tylko istniała lepsza organizacja, redystrybucja i odpowiedzialne wykorzystywanie natury i dóbr. Zapewne mają rację, bowiem już w 1999 r. oszacowano, że 16% najbogatszej części ludzkości konsumuje około 80% wytwarzanych zasobów (a raczej „zużywa”, bo ogrom jest wyrzucany i marnotrawiony bez należytego wykorzystania). Od tamtej pory niewiele się w tej kwestii zmieniło. Gdybyśmy zatem chcieli, już dziś rozwiązano by problem głodu, niewolniczej ilości i warunków pracy, dewastacji planety. Innymi słowami: traktując cywilizację jako całość, wszyscy moglibyśmy żyć w dobrobycie i dalej się mnożyć.

    No dobra, to czemu jednak dzieci są według mnie tą „przyczyną”? To problem tak ogromnie złożony i delikatny, że trudno mi zdecydować od czego zacząć, żeby było logicznie, a jednocześnie nie zgubić i nie przykryć – niechcący – najważniejszej obserwacji i puenty.

    Zacznijmy od tego, że ten utopijny świat, w którym przekonania tych naukowców byłyby możliwe, nie istnieje i długo istnieć nie będzie. Zatem, przewrotnie, pomimo powyższych słów omówmy liczebność. Z nią powiązane są bowiem mocno inne zjawiska. W krajach słabo rozwiniętych ludzie, którzy ledwo są w stanie zadbać o siebie samych, mają po czworo, pięcioro czy jeszcze więcej dzieci (osobiście poznany przez nas „rekord” to 18-ścioro, a na drugim miejscu 12-ścioro i – co istotne – wszystkie przeżyły wczesne dzieciństwo). Moje pytanie brzmi “PO CO?!” Oczywiście, w dużym stopniu to wszystkie braki edukacji seksualnej, zabezpieczeń, nakazy religijne. Czy to z miłości do dzieci czy jakiegoś innego „wyższego” uczucia? Nie wierzę. Czy nie można wykazać swojej miłości, spełnienia itp. wobec już istniejących, dajmy na to, trojga dzieci? W Hondurasie poznaliśmy faceta, który 8 lat żył w USA. Przez co zdaje sobie sprawę ze związków przyczonowo-skutkowych odrobinę lepiej, niż cała reszta jego wioski. Ma już troje dzieci z kobietą, z którą się rozstał, a właśnie płodzi swoje 4. dziecko z inną kobietą, z którą jest zaledwie od roku (ona ma zaś lat 21). On nie chce, ale to robi. Po co? „Bo ona chce mieć dziecko”. On dobrze wie, że dla niego to tylko kolejny problem. Już teraz musi żywić 3. dzieci, więc w nadchodzącej rzeczywistości oznaczać to będzie, że zamiast spać 5 godzin dziennie – jak robił to dotychczas – będzie pracował jeszcze więcej, by być w stanie zarobić na utrzymanie jednego dziecka więcej. A jest kierowcą ciężarówki. Więc kiedyś, z niewyspania wyląduje w rowie, a może przy tym zgarnie kogoś przypadkowego ze sobą. Ona może i chce dziecko też z jakiś głębszych pobudek, ale głównie dlatego, że będzie to dla niej „gwarantem” związku. Honduras to kraj, gdzie formalne małżeństwo to tylko kula u nogi, w każdym tego słowa znaczeniu. Łatwiej spłodzić dziecko i potem się martwić, niż pochodzić po urzędach, potem respektować religijne i cywilne obowiązki małżeństwa, a potem – w razie niepowodzenia – je odkręcać. Ale on zamiast jej wytłumaczyć, by zdobyła lepszą pracę, by poczekać, aż będą pewni, że do siebie pasują itd. to idzie… „na łatwiznę”.

    Rozpatrzmy jednak przypadki, kiedy to jedna/stała para ma dużo dzieci. Czy oni są przekonani, że dzieci pomogą im swoją pracą? To myślenie miało sens może jeszcze 100 lat temu, kiedy rynek gospodarki, styl pracy i styl życia były zupełnie inne. Gdy do pracy przydawały się każde dodatkowe ręce, a dzieci umierały na gruźlicę, byle przeziębienie czy zatrucie pokarmowe. Teraz już tak się nie dzieje, a to chyba ci ludzie są w stanie odnotować? Co więcej, ci ludzie nie chcą już pracować na polu i żyć w lepiance. Chcą żyć „zachodnim stylem życia”, z którego nic nie rozumieją, nie są na niego mentalnie gotowi, bo docierają do nich tylko jego strzępki… – długi i skomplikowany temat, więc w skrócie – wolą kupić niż zrobić, wolą dostarczaną rozrywkę, niż tę tradycyjną. (widzimy to z Izą wyraźnie w najróżniejszych zakątkach świata). Wybierają tylko przyjemne fragmenty zachodniego stylu życia, nie rozumieją, jaki ogrom pracy się z nim wiąże, tyle tylko, że innej formy pracy, stresu i innych poświęceń. Jednocześnie chcą tkwić w swoich przestarzałych przekonaniach. Największy problem jest taki, że w tych krajach nie ma żadnych miejsc do pracy, bo nie ma (lub dopiero raczkują) biznesy z połowy dziedzin gospodarki znanych w Europie i krajach wysoko rozwiniętych (np. grafik komputerowy). Także zakłady produkcyjne i przemysł działają coraz nowocześniej, więc redukują ilość pracowników. Zatem nawet takie wielkie zakłady zachodnich biznesów (jak fabryka gazowanego napoju z czerwoną etykietą albo huta) przestają być workiem bez dna z nowymi miejscami pracy. No i jak już mówiłem – ci ludzie coraz rzadziej chcą wykonywać rolnicze i wiejskie czynności. A nawet jakby chcieli, to nie mogą – z racji zachodnich biznesów (monopolizacji i przejmowania rynków lokalnych (o czym będzie jeszcze później i co pisałem także we wspomnianym już artykule „Co robimy ze światem?!”). Dzieci stają się więc tylko kolejnym bezrobotnym i bezdomnym. No bo po co rodzinie z czwórką dzieci, kolejne piąte dziecko, która zamiast pracować na polu i wypracowywać swoje dobra, teraz zarabia pieniądze w fabryce butów, ubrań lub prowadzi firmę transportową i wszystko – czego potrzebuje – kupuje w sklepie w najbliższym miasteczku. Kolejne dzieci to tylko kolejne otwory gębowe, które trzeba nakarmić, ubrać, wyczyścić i znaleźć dla nich miejsce pracy. Miejsce, którego nie ma. Te dzieci to tylko kolejne wydatki, które pogarszają sytuację rodziny. Czy ci ludzie są naprawdę aż tak ślepi, niepotrafiący połączyć wydarzeń w odstępie większym niż miesiąc, że nie potrafią odkryć: że dziecko zamiast „pomocy” jest „obciążeniem”, ile muszą wyłożyć na kolejne dziecko i że zyski nie równoważą wydatków. Gdy w końcu to odkrywają, to sprzedają te dzieci do pracy… Nie będę się tutaj dalej na ten temat rozwijał, bo problem wyśmienicie porusza film Kafarnaum. Zamiast mojego dalszego 5-stronicowego wywodu w tej kwestii, ze skrótami myślowymi, które liczni mogą źle odczytać, polecam obejrzeć. Po tym filmie zastanowisz się poważniej nad problemami swojego dziecka i tym, jak wygląda przeważająca część świata, na którą nie chcemy patrzeć zapatrzeni w swój komfort…

    No i sprawa oczywista, że im więcej osób w krajach, które nie mają oczyszczalni ścieków ani żadnych innych norm w zakresie zrównoważonego rozwoju przemysłu, rolnictwa itd., to tym większa destrukcja środowiska – a to prowadzi do jeszcze większego pogłębienia ubóstwa – brak wody, brak jedzenia lub jego wyższa cena, więcej chorób. Ale, jak zasygnalizowałem na samym początku, to problem redystrybucji dóbr, a nie liczebności ludzi. A o tym, że globalizacja i kapitalizm wcale biedy nie niwelują, cóż… przeczytałem ostatnio wyśmienity artykuł Czy kapitalizm wyciąga ludzi z biedy? w magazynie internetowym “Kontakt” (w nim także wyśmienicie opisane jak “zachodnie biznesy” wykorzystują kraje słabo rozwinięte .

    Nie będę się dalej rozwijał na temat krajów nierozwiniętych, bo jeszcze pomyślicie „jacy ci ludzie w nich są głupi i źli”. No to niespodzianka, bo my jesteśmy jeszcze gorsi! Oni nie mają edukacji i ograniczoną możliwość uświadomienia, próbują tylko przetrwać. Tymczasem my – ludzie w bogatych krajach – mamy edukację, mamy ludzi głoszących tę świadomość, a robimy równie absurdalne błędy, a tamtejsze problemy mają u nas swoje ekwiwalenty. Mało tego, to my napędzamy mocno problemy tamtego świata, a wszystkie uświadomienia ignorujemy w imię komfortu fizycznego i mentalnego „świętego spokoju”i „to mnie nie dotyczy” i żyjemy byle tylko mieć więcej.

    Bardzo ciekawym wątkiem jest np. gotowość wielu osób do ratowania „naszych”, „rodzimych”, „polskich dzieci” i zrzucanie się na operacje ratujące życie takiego pojedynczego dziecka za kwotę kilku czy kilkunastu milionów złotych. A w tym samym czasie, przez całe swoje życie, te same osoby ściubią 10 zł na zapłacenie więcej za bluzkę czy spodnie stworzone przez firmę, która szanuje normy o niezatrudnianiu dzieci w fabrykach. Ściubią 10 zł, by ograniczyć globalny, masowy proceder wykorzystywania dzieci lub ich młodocianych matek do groszowej produkcji, albo kilkadziesiąt groszy na jedzeniu, by ograniczyć ten proceder na plantacjach bananów, kakao, bawełny, herbaty, ryżu, czy w kopalniach. Szacuje się, że od 150 do 400 milionów dzieci pracuje – „zawodowo”. Bo są tańsze i łatwiejsze do kontrolowania i zastraszania. Tak samo ich młode matki, postawione pod ścianą, godzą się zarabiać grosze, które nie wystarczają na żadną edukację ich dzieci, a jednocześnie pozbawia się je za to czasu na opiekę nad tymi dziećmi i jakąkolwiek próbę wyrwania ich z tego błędnego koła. A wielu ludzi w cywilizowanym świecie jeszcze myśli, że czyni dobro, kupując te najtańsze produkty, bo dzięki temu te dzieci i ich matki mają pracę, by się utrzymać (odsyłam ponownie do wspomnianego dwa akapity wyżej artykułu “Czy kapitalizm wyciąga ludzi z biedy?”). Ilu z nas jest tak bardzo zajętych swoim „trudnym” i „fensi” życiem, że nawet nie chce nam się sprawdzić, która firma może mieć coś na sumieniu, jak pozyskuje swoje surowce, składniki i pracowników (a wystarczy odpalić internet i zamiast kolejnego przygłupiego filmu na netflixie, poszukać reportaży na ten temat). Mało tego, tak wielu z nas nawet nie miało nigdy czasu ani ochoty przeczytać artykułu o tym procederze na dużym portalu czy gazecie, albo od razu go zapomniało, bo „co ja mogę”, „bo mnie to nie dotyczy”, „co tam zmieni mój jeden zakup więcej lub mniej” albo „sam mam mało pieniędzy”. Inni z kolei kupują coś drogiego, nie dlatego, że zdaje im się, że wtedy spełnia to jakiekolwiek normy, a tylko dlatego, że jest modne i jest wyznacznikiem warstwy społecznej. Kupujemy piękną zabawkę dla swojego dziecka, albo upominek dla dziecka w hospicjum i domu dziecka, albo zabawkę dla swojego psa, byle jak najtaniej, kosztem dramatu kilkorga dzieci i całych rodzin tysiące kilometrów od nas. Oszczędzamy te 10 zł “bo będzie, żeby kupić sobie coś więcej“. Tak… więcej wysiłku ubogich, więcej zmarnowanej wody, energii i czystości środowiska zamknąć w kolejnej pierdółce wsadzonej do szuflady.

    Jak wspomniałem we wstępie: 20 lat temu 16% społeczeństwa pochłaniało 80% jego zasobów. Jesteśmy konsumpcyjnymi potworami, a nasze dzieci wychowujemy na kolejne konsumpcyjne potwory. Ba, jeśli my jesteśmy potworami spod łóżka, to nasze dzieci są monstrum z innej galaktyki 😀 Większość naszych dzieci ma więcej niż mieliśmy my: ubrań, zabawek, elementów wystroju pokoju, elektroniki. Je więcej, niż jedliśmy my: więcej słodyczy, soków, egzotycznych owoców i marnuje więcej jedzenia – i nie mówię tu o Polsce, w której my, osoby powyżej 35 roku życia oraz nasi rodzicie mieliśmy mało, więc te liczby mają inny wymiar – tylko mówię o całym cywilizowanym świecie. Nasze pokolenie konsumuje 4 razy więcej niż pokolenie naszych rodziców i dziadków. To ile razy więcej konsumuje pokolenie obecnych dzieci i nastolatków?!

    Oczywiście, są ludzie, którzy swoje dzieci starają się wychować odpowiedzialnie. Ale ile osób to robi, no ile?! Moja siostra jest nauczycielką w szkole podstawowej w Warszawie w dobrej dzielnicy. Na wszystkie klasy, które uczy, ma 3 dzieci, które są w pełni świadome swoich decyzji wobec używania plastiku, diety, posiadania rzeczy, itp. (może nie są to ich własne decyzje, czy w pełni świadome, ale ogarniają nieźle związki przyczyno-skutkowy i się nimi kierują). I nie ważne czy więcej dzieci to wie (zwłaszcza według ich rodziców), ważne co te dzieci sobą reprezentują, pokazują innym. Bo co z tego, że ktoś w środku jest inny, jeśli jego działania są z tym sprzeczne. I co z tego, że jakiegoś dziecko czy jego rodzice rzucają frazesy: „trzeba oszczędzać wodę, prąd i nie produkować za dużo śmieci”, jak w ogóle o tym nie myślą przy podejmowaniu decyzji. To nie jest dla nich odruchowy i uwzględniany – na równi z innymi – czynnik decyzyjny. Będą gadać o oszczędzaniu wody, a pralkę nastawiać codziennie po jednym założeniu ubrania. Biadolić nad zaśmieconym światem, a trzecią kanapkę, której dziecko nie zje, pakować w plastikową torebkę. Widać to idealnie właśnie w szkołach dla najmłodszych, bo dzieci są odzwierciedleniem rodziców i zachowują się naturalnie i odruchowo. Spotkaliśmy z Izą tysiące osób w ciągu 3 lat podróży po całym świecie (w tym żeglarzy). W Polsce spotkaliśmy się ze znajomymi czy obcymi osobami, które nas obserwują i czytają nasze treści. Tymczasem, osoby, które naprawdę zaangażowanie i rozsądnie starają się codziennie być bardziej ekologicznymi i świadomymi społecznie moglibyśmy policzyć na palcach dwóch rąk.

    Ale to wszystko nie jest tą puentą, do której chciałem dojść. Czemu to dzieci stają się często powodem biedy i zła? Bo to dla dzieci rodzice są w stanie krzywdzić innych ludzi i dokonywać złych rzeczy. Oczywiście, dla wielu pojawienie się dziecka jest motywacją do zmiany swoich bardzo złych nawyków. Sądzę jednak, że dla tylu samych jest to bodziec, by wplątać się w nielegalne interesy, okradać, a dla większości populacji po prostu potulnie wykonywać sprzeczne ze swoim sumieniem zadania w pracy... byle tylko mieć pieniądze na „zbudowaniem lepszego życia” swoim dzieciom. Nawet nie muszą to być aż takie decyzje, to czasem jest po prostu uginanie karku i pozwolenie na gnojenie się w pracy czy „normom” społecznym (dobrym przykładem może być tutaj szaleństwo prezentów na pierwszą komunię), robienie nadgodzin w pracy (w tym największy paradoks – zabieranie pracy do domu i nie poświęcanie czasu rodzinie, by „dać tej rodzinie lepsze życie”), porzucanie swoich marzeń i odważnych/ większych planów, które mają jakiś element ryzyka. Porzucanie swoich wartości i swojej własnej wartości. Porzucanie swojego rozwoju i swojego zdrowia psychicznego, którego brak i frustrację potem wyładowujemy na innych. Coraz więcej rzeczy i zjawisk lekceważymy, ignorujemy, przestają nas obchodzić, byle „jakoś było”, bo nie mamy czasu, siły ani nie dostrzegamy sensu, by się nimi interesować. Stajemy się bardziej egoistyczni i zapatrzeni tylko na swoje rodziny. Byle dać swojemu dziecku więcej, niż samemu się miało, byle tylko moje dziecko miało lepiej, niż ja miałem, niż ma dziecko sąsiada, znajomego. Byle moje dziecko było lepsze od innych, moje dziecko było lepsze ode mnie. Szkoda jednak, że na to „lepsze” patrzymy często tylko poprzez te najprostsze wskaźniki: posiadania materialnych rzeczy i statusu, bycie lepszym – niemal profesjonalnym w jakimś jednym hobby/sporcie, nawet jeśli dziecko nigdy nie miało okazji sprawdzić innych, w edukacji – ale tylko jej najprostszym rozumieniu – tej narzuconej odgórnie, zamiast rozwoju wielokierunkowego, mentalnego, duchowego.

    Jesteśmy też osobami, które uczą dzieci fałszu, kłamstwa, obłudy, cynizmu, byle je „uchronić”. Wciskamy im zasady gry naszej rzeczywistości, których sami nienawidzimy, nie zgadzamy się z nimi, ale i tak im wciskamy… z lenistwa, z poczucia bezsilności, bezradności, poddania się w walce. Odcinamy je także od wszystkiego co nieprzyjemne, brutalne, niemiłe. Wkładamy je do baniek dezinformacyjnych, komfortu mentalnego, które zaburzają kojarzenie związków przyczonowo-skutkowych i percepcję prawdziwego świata na wiele długich lat. Kiedy widzą kurczaczka na spacerze po wsi, a następnego dnia dostaną panierowaną pierś kurczaka na obiad i zapytają „czy to ten sam kurczak?”, to co im odpowie większość rodziców? „Nieeee kochanie, [cichy, porozumiewawczy uśmiech do zgromadzonych wokół] nieeee martw się/nie przejmuj się, to nie ten” [i pogłaskanie po głowie] i… tyle – koniec tematu, brak dalszych wyjaśnień. Już teraz małe dzieci nie wiedzą, skąd się bierze boczek, mleko. Nawet ogrom dorosłych ma zmanipulowane postrzegania pozyskiwania mleka – że wciąż krowa nie stoi w stodole, a pani w kiecce z Mazowsza ją doi do drewnianego kubełka. W rzeczywistości krowę podłącza się do wielkiego odkurzacza, nieustannie się ją zapładnia, by ciągle produkowała więcej mleka, a kolejne jej dzieci odbiera się jej chwilę po urodzeniu, by od razu zawieść do rzeźni na cielęcinę, albo do kolejnej „fabryki” mięsa lub mleka. I takie same bańki budujemy w innych tematach: śmierci i cierpienia, wojen i ogólnej krzywdy ludzkiej, edukacji seksualnej i seksualności, dyskryminacji i prześladowań, religii i kurtuazji, różnic społecznych i materialnych społeczeństwa, a nawet bycia szczerym. Budujemy przed dziećmi tematy tabu, z których sami dopiero powoli wychodzimy. Jaka w tym logika, jak ma się zmieniać świat?! Po to wychodzimy z tabu, by wciskać je własnym dzieciom, z których one same nie wyjdą potem przez 20 lat swojego życia?!

    Oczywiście, jest to w wielu momentach czy kwestiach potrzebne, ale nie za długo i nie ze wszystkim. Zabijamy w dzieciach to, co mają wbudowane od narodzin, umiłowanie czy fascynację innymi żywymi istotami, poznawania, dociekania, szczerości w mowie i swoich odruchach. Uczymy dzieci obłudy i kłamstwa. Pozwalamy też na wszystko wobec innych: coraz więcej rodziców ma pretensje do nauczycieli i innych dzieci, a nie do tego, jak zachowują się ich własne dzieci, a raczej do tego, jak sami je wychowują. Rozbestwiamy je pod tym względem, dopóki nie złamią zasad dotyczących stricte nas i naszej wygody czy spokoju, wtedy dopiero potrafimy się na nie porządnie zezłościć. Przez to budujemy błędną zasadę – „że ważna jest tylko rodzina, a nie społeczeństwo” – zamiast zasady – „że społeczeństwo jest bardzo ważne, ale rodzina najważniejsza”. Jak w takich warunkach można tworzyć ludzi zdolnych do myślenia altruistycznego wobec innych ludzi, innych istot, wobec planety. Myślenia o czymś więcej niż „ja i dla mnie” i „co mogę, dopóki inni nie widzą/wiedzą”.

    W Europie, czy raczej cywilizacji mamy też na sumieniu liczebność. Wprawdzie tego nie dostrzegamy. Mało tego, wmawia się nam, że mamy wręcz problem z powodu niedostatecznej ilości ludzi. Ale to wszystko zapętla się w krótkowzrocznej logice kontynuacji cywilizacji jako rozwoju i wzrostu ekonomicznego. Uważamy, że dzieci są potrzebne do utrzymania gospodarki krajów, zamiast zrozumieć, że te gospodarki wymagają fundamentalnego przeorganizowania. Świat nie nadąża za tym, co tworzy. Szuka przestarzałych rozwiązań na nowe zagadnienia. Chiny, jedyny kraj, który mógł wyznaczyć innowacyjną drogę (z racji obowiązującego do 2015 r. prawa o posiadaniu maksymalnie 1-go dziecka, który byłby niejako najbrutalniejszym, ale tylko tymczasowym krokiem do szukania i inicjacji takiego nowego modelu gospodarki) zamiast tego wolały pójść na łatwiznę w wyścigu o resztki zasobów i pieniędzy, które można wyciągnąć z tego świata… Zanim zamieni się on w wizje znane z filmów science-fiction o ponownym podziale ludności na kasty, wszechobecnym betonie zamiast natury, całych miast i metropolii slumsów i obiadów wyciskanych z tubek. Świat nie odrabia lekcji z historii, która trwa od XIX w. Kiedy zachłyśnięty dobrodziejstwem węgla i przemysłu stworzył system, z którym teraz z kolei próbuje walczyć. Robi to, a równocześnie napędza inny system, który wywołuje tylko kolejne problemy: ekonomiczne, środowiskowe, ludnościowe. Już teraz połowę prac mogłyby wykonywać maszyny, automaty i ludzie – klienci – samodzielnie. Najprostszy przykład – zakupy w supermarketach. Mamy już automatyczne kasy, a nawet podliczanie zakupów w chwili wkładania towaru do koszyka, zakupy spożywcze przez internet, a co będzie za 5-10 lat? Nie będzie osób na liniach produkcyjnych, nie będzie kierowców autobusów, maszynistów, portierów, obsługi śmieciarek, pracowników pocztowych i kurierów. Nawet ilość policjantów się zmniejszy, bo zastąpi ich monitoring i drony. Drastycznie spadnie ilość rolników i rybaków. Zniknie nawet wiele zawodów teraz związanych z informatyką i programowaniem, a ich obowiązki przejmie sztuczna inteligencja. Niektóre instytucje szacują, że 65 proc. dzieci urodzonych po 2007 roku będzie pracować w zawodach, które jeszcze nie istnieją.

    W kwestii ilościowej w krajach rozwiniętych warto tylko wspomnieć o adopcjach. Prawie każdy z nas chce mieć własne dziecko. Rozumiem, ale niektórzy chcą mieć mnóstwo swoich dzieci, albo nawet gdy nie mogą, to szukają najróżniejszych sposobów, by je mieć, podczas gdy w domach dziecka czekają tysiące podopiecznych. W samej tylko Polsce, nie mówiąc o krajach całkowicie zacofanych. Ja wiem, że proces adopcyjny nie jest prosty, ani od strony formalnej, ani od strony wychowawczej, ani społecznej. Ale czy musimy robić tylko to co łatwe? Jakbyśmy robili tylko to co łatwe, to czegokolwiek byśmy się uczyli? Adopcja jest nie tylko rozwiązaniem „problemu ilościowego”. To także uratowanie tych dzieci przed staniem się marginesem, czynnikiem kryminogennym, budującym wir ubóstwa i innych patologii, w które wiele z nich wpada z racji braku/ograniczonych możliwości wejścia w „normalne” życie.

    By zakończyć czymś optymistycznym i najważniejszym, zakończę paradoksem. To dzieci są jedyną szansą ratunku. Tylko nowe pokolenie ma na tyle świeże i nieskażone spostrzeżenia, by móc odmienić diametralnie pojmowanie i patrzenie na istotę istnienia gatunku ludzkiego, człowieka jak jednostki i zmienić otaczającą nas rzeczywistość. Dzieci to niemal ostatni przedstawiciele naszego gatunku przejawiający szczerość, naturalność, otwartość, dobro (w większości przypadków), wrodzoną miłość do zwierząt i środowiska, wiarę w marzenia i idee. Skoro to my jesteśmy ostatnim pokoleniem, które żyje w dobrobycie stabilnego klimatu oraz dóbr natury, z których jest jeszcze co brać. Skoro sprowadziliśmy dzieci na ten świat (który z takim powodzeniem rujnujemy), to nie zakłamujmy ich, tylko przekażmy podstawową wiedzę i świadomość zagrożenia oraz narzędzia, by mogły stworzyć idee i rzeczy, które pozwolą im… przetrwać.

    Naszym wkładem ma być stworzony właśnie komiks. Gdzie w przyjemny sposób chcemy to właśnie czynić.

    Zamiast zachwycać się głupkowatymi filmami o superbohaterach, skupmy się na wychowywaniu prawdziwych bohaterów, od których zależeć będzie los ludzkości i planety.